IV
- Thomas! –
krzyknęła dziewczyna i rzuciła się do nieprzytomnego młodzieńca. Jego twarz
była bledsza niż zwykle, lekko uchylone sine usta wydawały się bezgłośnie
krzyczeć, a szare oczy przesłaniały ciężkie powieki. Mokre, ciemne włosy
przyklejały się do jego czoła. Wyglądał niczym trup.
Phyllis z
przerażeniem patrzyła na jego bezwładne, smukłe ciało. Był ubrany w białą
koszulę, ciemne spodnie i miał krawat w barwach Slytherinu. Prawą dłoń trzymał
na sercu, lewa zaś, wykręcona pod nieludzkim kątem bezwładnie leżała, jakby
odcięta przy głowie chłopaka. Krukonka nie miała pojęcia co robić. Była co
najmniej spanikowana, ale wiedziała, że musi zacząć działać, bo jej bezczynność
może przynieść tragiczne skutki. Wyjęła z kieszeni różdżkę i zaczęła grzebać w
pamięci w poszukiwaniu jakiegoś zaklęcia, które mogłoby uleczyć Thomasa. Nic
nie przychodziło jej do głowy. Była zbyt zdenerwowana, i panika brała górę. –Weź się w garść! – karciła się w myślach
– Musisz przypomnieć sobie to zaklęcie! – krzyknęła teraz na głos. Echo
rozniosło się po Komnacie. Cały czas nie odwracając wzroku od chłopaka
zastanawiała się nad zaklęciem. W pewnym momencie pierś Thomasa przestała się
poruszać. Szybko przyłożyła swą dłoń do jego serca. Nic nie poczuła.
- Nie,
proszę, nie rób tego! – mówiła przez łzy, które napływały do jej oczu. Wtedy
przypomniała sobie mugolski sposób ratowania ludzi. Jej koleżanka, która
ukończyła Hogwart rok temu nauczyła jej tego, w razie nagłego przypadku.
Zrobiła wszystko wedle „instrukcji”. Ułożyła młodzieńca w odpowiedniej pozycji,
uważając na rękę, zrobiła masaż serca. Teraz, nieco się wahając, przyłożyła
swoje usta do jego i zaczęła wdmuchiwać w nie powietrze. Po kilku bezcelowych
próbach, prawie pozbawiając dziewczyny nadziei Thomas zakasłał, zaczerpnął
powietrza i jego pierś znów poczęła się lekko unosić. Phyllis odetchnęła z
ulgą. Otarła pot z czoła i spojrzała na bladą twarz chłopaka. Wygładzone rysy
jego twarzy teraz się zaostrzyły, ciemne brwi ściągnęły się w dół, a usta
wykrzywiły się w grymasie bólu. Uchylił powieki, spod których wypłynęły łzy
cierpienia. Dziewczyna nie wiedziała co robić. Cały czas powtarzała sobie, że
musi znaleźć zaklęcie. – Na Merlina,
jesteś w Ravenclaw’ie! Rusz ten pusty łeb! – i wtedy sobie przypomniała.
Drżącymi rękami chwyciła różdżkę i, celując w ciało Ślizgona cicho powiedziała episkey. Jego ręka w mgnieniu oka się
wyprostowała, ale ciało chłopaka wygięło się w łuk, twarz przepełnił wyraz
udręki, a z jego sinych ust wydobył się przerażający ryk. Wydawało się, że
krzyczał wieczność. W końcu zamilkł, zapewne mdlejąc z bólu. Phyllis
zdecydowała się na inne zaklęcie. –Ferula
– powiedziała, usłyszała chrupnięcie nastawiających się kości i ręka Thomasa
była owinięta bandażem. Poczuła ulgę.
Teraz,
kiedy nie musiała martwic się tym, że chłopak cierpi postanowiła jakoś go
stamtąd wyciągnąć. Od razu wiedziała co zrobi. Stres już minął, a więc i jej
umysł się oczyścił. – Za chwile wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię stąd –
powiedziała do Thomasa i szepnęła najpierw reducio,
dzięki czemu chłopka nieco się zmniejszył, po czym z jej ust wydobyło się obiliarbus i ciało młodzieńca
poszybowało w górę. Skierowała swe kroki w stronę wyjścia z Komnaty Tajemnic. Znów
znalazła się na zimnym i śmierdzącym korytarzu, więc aby jak najszybciej się stamtąd
wydostać szybko wbiegła po kościstych schodach, uważając, aby nie zranić
Thomasa. Kiedy była już w łazience, nie rozglądając się krzyknęła : - Marto!
Pójdź po pomoc! Natychmiast! – i wróciła Thomasowi jego normalne proporcje.
Ułożyła go na ziemi i czekała.
***
Kiedy się ocknęła było ciemno.
Przy łóżku stała niewielka lampka, ale ogień, który się w niej palił, już dawno
zgasł. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Jak długo tu była? Rozejrzała się
powoli po pomieszczeniu. Próbowała dojrzeć wśród ciemności zarysy jakichś
mebli, bądź przedmiotów charakterystycznych dla tego miejsca. I wtedy
zrozumiała, że jest w skrzydle szpitalnym. Jednak to nie ona leżała na łóżku.
Tylko Thomas. Ona siedziała na krzesełku obok niego i nieświadomie trzymała go
za rękę. Chłopak miał nadal zamknięte oczy. Phyllis wzięła lampkę i zapaliła
ją, aby lepiej przyjrzeć się chłopakowi. Thomas oddychał powoli, ale spokojnie,
jego twarz nie była już „martwa”, ale nabrała swej naturalnej bladości. Ręka
jeszcze niedawno marnie owinięta wyczarowanym bandażem leżała teraz wzdłuż jego
smukłego ciała, cała i zdrowa. Dziewczyna postanowiła wrócić do dormitorium.
Nie bardzo chciała zostawiać Thomasa, ale jej ciało mogło dłużej nie wytrzymać
siedzenia na krzesełku. Podniosła się i puściła dłoń chłopaka.
- Zostań ze
mną – usłyszała.
Obróciła
się i zobaczyła jego szare oczy. Uśmiechnęła się do niego.
- Dobrze –
odpowiedziała i wróciła na niewygodne krzesełko. Siadając wykrzywiła się w
bólu. Chłopak spostrzegłszy to bez słowa wskazał ręką na swoje łóżko. Phyllis
usiadła obok niego. Nie wzięła go za rękę. Był teraz przytomny i nie była
pewna, czy odbierze to w dobry sposób. Siedzieli tak w ciszy parę minut. Nagle
poczuła ciepło jego dłoni na swojej. Spojrzeli na siebie. Uczucie, które
przepełniało ich oboje w tamtej chwili było wspaniałe. Jednak każde z nich
miało tę samą wątpliwość. Za krótko się znają. To raczej się nie uda.
- Dziękuję,
że mnie uratowałaś… - szepnął, cały czas patrząc na Phyls. Na jej policzkach
pojawiły się soczyście czerwone rumieńce. Pochyliła głowę, w nadziei, że
umknęło to uwadze chłopaka.
- Drobiazg
– odparła krótko. – Myślę, że ty też byś mnie uratował, gdyby było trzeba-
usłyszała drżenie we własnym głosie.
- Ale ty wcale nie musiałaś tego
robić. A jednak się naraziłaś. Dla osoby, z którą rozmawiałaś raz w życiu –
ścisnął mocniej jej dłoń.
Znów nastała niezręczna cisza,
której żadne z nich nie potrafiło przerwać. Lampa już dogasała i w
pomieszczeniu powoli zapadał zmrok. Thomas nadal trzymał dziewczynę za rękę. W pewnym
momencie ją puścił, powoli usiadł i spojrzał w jej intensywnie zielone oczy.
Ona nieśmiało skierowała swój wzrok na chłopaka. Czuła, że rumieńce nie schodzą
z jej bladych policzków.
- Nie znam cię za dobrze… prawie
wcale. Ale czuję, że mógłbym powierzyć ci wszystkie moje tajemnice, że
wysłuchałabyś mnie nie zależnie od tego, co strasznego miałbym ci do
powiedzenia. – ujął jej podbródek – Czuję, że mógłbym ci zaufać. Chciałbym ci
zaufać – z każdym jego słowem ich twarze nieznacznie zbliżały się do siebie.
- Ja też tego chcę – szepnęła.
Jego gorące usta złożyły nieśmiały pocałunek na jej drżących wargach. Z
początku lekki, teraz zamienił się w namiętny i gorący; żar ich warg niemalże
parzył. Oboje trwali tak przez długą chwilę. Nagle Phyllis poczuła mocne i
gwałtowne odepchnięcie, a później ostry, palący ból i chłód podłogi. To co
właśnie się stało przed kilka minut nie mogło do niej dotrzeć. Thomas, który
jeszcze przed chwilą całował ją z takim uczuciem teraz siedział z wściekłością
na twarzy i, uśmiechając się szyderczo patrzył na leżącą na podłodze
dziewczynę. Jego dłoń cały czas była zaciśnięta w pięść, którą tak
nieoczekiwanie uderzył Phyls. Oszołomiona Krukonka podniosła się powoli i
wolnym krokiem podeszła do łóżka chłopaka.
- Odejdź! – ryknął.
- Dlaczego? Co takiego zrobiłam?
– rozpaczliwie zapytała dziewczyna. Nie odpowiedział. Wolała nie narażać jego
zachwianej cierpliwości na próbę. Skierowała się do wyjścia. Kiedy już
przekraczała próg spojrzała na chłopaka, który nadal mierzył ja wściekłym
wzrokiem. Wyszła. Płomień w lampce zgasł.
***
Wydarzenia
z ostatniego dnia nadal zaskakiwały Phyllis. Nie mogła zrozumieć nagłej zmiany
nastroju Thomasa. Przestraszyła się go. Jednak mimo tego postanowiła udać się
do skrzydła szpitalnego i z nim porozmawiać. Chciała za wszelką cenę dowiedzieć
się, dlaczego wyrządził jej krzywdę.
Po
ostatnich eliksirach z profesorem Slughorn’em poszła do chłopaka. Kiedy
wchodziła, pani Pomfrey krzątała się po pomieszczeniu, poszukując czegoś na
obfite wymioty chłopca z drugiego roku. Phyllis minęła jego łóżko z daleka. Na
końcu skrzydła leżał Thomas. Miał nieobecny wzrok, patrzył w ścianę. Zbliżyła
się do niego na bezpieczną odległość. Spojrzała prosto na niego i założyła za
ucho długi kosmyk swych brązowych włosów.
- Cześć –
powiedziała. Nie usłyszała odpowiedzi. – Przyszłam, aby dowiedzieć się dlaczego
to zrobiłeś… Dlaczego wczoraj mnie uderzyłeś..? – znów cisza. Dziewczyna
westchnęła. – Spójrz na mnie Thomas – wtedy chłopak niechętnie odwrócił głowę w
jej stronę. Miał zaczerwienione i zapuchnięte oczy, trzęsły mu się dłonie, a po
jego policzkach spływały coraz to świeże łzy. Na jego widok serce dziewczyny
niemalże pękło. Jakby zapomniała o wczorajszych wydarzeniach podeszła bliżej i
usiadła na jego łóżku, łapiąc go za rękę.
-
Przepraszam – wyszeptał drżącym głosem.
- Chcę
wiedzieć dlaczego – odpowiedziała.
- Chciałbym
ci powiedzieć… ale nie mogę… - jego ciałem targały dreszcze. – To zbyt bolesne…
On… on mnie zabije…
- Kto? –
spytała zatroskanym głosem dziewczyna.
- Nie! –
krzyknął nagle rozwścieczonym głosem. – Nie! – ręka chłopaka podniosła się, ale
jakby z oporem. Zamiast, jak spodziewała się Phyls, uderzyć w nią, chłopak
skierował cios na swoją twarz. Zaskoczona dziewczyna chciała to przerwać, bo z
ust Thomasa właśnie zaczęła płynąc krew. Wyglądało, jakby toczył wewnętrzną
walkę. Jego szare oczy raz po raz zmieniały wyraz z zrozpaczonego na zimny,
pełen nienawiści i wściekłości. Krukonka
rozejrzała się po pomieszczeniu, ale pani Pomfrey nie było. Chłopiec z
Huffelpuffu spał, zapewne odurzony silnymi lekami. Złapała za uderzająca rękę Thomasa. Wtedy
przestał. Jego przed chwilą rozchwiany wzrok zwrócił się na nią pełen smutku i…
bólu. Wewnętrznego bólu.
- Thomas,
co się z tobą dzieje? – zapytała przerażona dziewczyna.
- Phyllis… idź. Nie przejmuj się mną
– odparł wyczerpany chłopak. - Nie chcę, aby znów coś ci się przeze mnie stało
– mówił Ślizgon.
Ciekawość dotycząca stanu
chłopaka przewyższała wszystko. Coś ewidentnie było z nim nie tak. Chciała się
dowiedzieć co zakłóca spokój Thomasa.
- Niedługo
do ciebie wrócę – powiedziała i wyszła ze skrzydła szpitalnego.
- Proszę,
nie wracaj. To zbyt… - przerwał. – Niech
wróci. Podoba mi się jej zawzięty charakter – szepnął jakby innym głosem.
***
- Hej,
Marto! – krzyknęła dziewczyna. – Jesteś tu?
- Co za
pytanie. Zawsze tu jestem – odparł piskliwy głos dochodzący z kabiny. – Czego chcesz?
- To ja,
Phyllis – powiedziała, a z kabiny nagle wyleciał duch dziewczyny, która uśmiechnęła
się do Phyls, poprawiła okulary i oparła się o ścianę.
- Witaj.
Dawno cię tu nie było.
- Tak…
Wiem, przepraszam. Ale teraz jestem i chciałabym z tobą porozmawiać. Zadać ci
kilka pytań.
- Z
przyjemnością – odparła Marta z niespotykaną radością. Phyllis usiadła na
zimnej podłodze, z dala od umywalki, otwierającej Komnatę Tajemnic, z której
nawet gdy była zamknięta, wydobywał się smród.
- Co wiesz
o Lordzie Voldemorcie? – zapytała nagle Krukonka.
- Dlaczego
o niego pytasz? Po co chcesz o nim rozmawiać? Przecież już go nie ma. Harry
Potter go zniszczył – wypowiadając jego nazwisko Marta rozmarzyła się nieco.
- Marto!
Potrzebuję cię! – krzyknęła zniecierpliwiona Phyllis.
- Niewiele
o nim wiem. Chodził kiedyś do Hogwartu, wtedy kiedy ja. Tylko wtedy podawał się
jako Tom Riddle. To on jako pierwszy otworzył Komnatę.
-
Pamiętasz, jak wyglądał? – zapytała.
- Pewnie,
jego nie da się zapomnieć – westchnęła Marta. – Jako obywatel Slytherinu był
zawsze schludnie ubrany, wszystko co nosił było czyste i piękne. Zwykle ubierał
białą koszulę i ciemne spodnie, czasem zarzucał na to pulowerek i krawat. Miał
ciemne włosy, zimne, szare oczu i bladą cerę. Chłopak, którego ratowałaś jest
do niego bardzo podobny.
Phyllis
wybiegła z łazienki bez słowa. Od razu pobiegła w miejsce, gdzie przesiadywała
gdy miała problem. Wieża Astronomiczna nie była często odwiedzana, a ona czuła
się tam dobrze. Usiadła na schodkach i zaczęła się zastanawiać. Co miały
znaczyć te wszystkie zmiany nastroju Thomasa? Dlaczego miał co do niej tak różne
zdanie? Czy czuł do niej to, co ona zaczynała do niego? I wreszcie, dlaczego
wydaje jej się, że ma on coś wspólnego z Voldemortem, którego nawiasem mówiąc,
nie powinna brać pod uwagę. Powinna wyjaśnić to jak najszybciej, jednak
obawiała się o Thomasa. To wszystko było dziwne.
Siedziała
tam aż do zachodu słońca. W końcu poczuła głód i postanowiła pójść do Wielkiej
Sali na kolacje. Szła powoli, nadal rozmyślając nad wydarzeniami sprzed
ostatnich dni. Nie dość, że wszystko było dziwne, to jeszcze zadziało się tak
nagle i nieoczekiwanie. Znalazła się
przed Wielką Salą. Stała kilka minut, wpatrując się w pełne jedzenia stoły. Ruszyła
z miejsca, jednak minęła miejsce, do którego zmierzała i udała się w stronę
szpitala. Nie mogła zwlekać. Już postanowiła. Wbiegła do Skrzydła Szpitalnego i
w mgnieniu oka znalazła się przy łóżku Ślizgona.
- Musimy porozmawiać
– rzuciła.
- Tak,
pewnie. O co chodzi? – zapytał Thomas, uśmiechając się lekko. Sińce na jego
twarzy były fioletowe. Nie było jednak śladu po rozcięciu na wardze.
- Czy masz coś wspólnego z Voldemortem?
Chłopak
wydawał się zaskoczony pytanie. Jego twarz zrobiła się jeszcze bledsza, a oczy zaszły
mgłą. Znów zatrzęsły mu się dłonie. Spuścił wzrok i odwrócił głowę.
- Skąd to
pytanie?
- Po prostu
na nie odpowiedz, Thomas. Nie okłamuj mnie, proszę – mówiła, ale chłopak nadal
milczał. – Dobra słuchaj. Lubię cię, okej? Chciałabym poznać cię lepiej, wiedzieć
na przykład co robiłeś w Komnacie Tajemnic, jak ci się udało tam wejść,
dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
- Co masz
konkretnie na myśli? – odezwał się w końcu.
- Hmm… no
nie wiem, może to, że najpierw mnie całujesz, mówisz jak bardzo chciałbyś mi ufać,
a później co? Uderzasz mnie, jakbym była wściekłym hipogryfem! Pragnę
wyjaśnienia. To nie jest miłe, uwierz m! – dziewczyna coraz bardziej krzyczała.
Była wściekła, cóż więcej powiedzieć. Ale postanowiła, że już nic nie powie.
Będzie czekać, aż Thomas wyzna jej prawdę, da odpowiedzi na nurtujące ją
pytania. Jednak z minuty na minutę cisza, panująca w skrzydle stawała się coraz
głębsza. Zegar wiszący na ścianie tykał denerwująco, dając do zrozumienia, że
czas się nie zatrzymał, że mijają kolejne minuty milczenia.
- Nie powiedziałem
ci prawdy – odezwał się głos. To Thomas. – Kiedy się spotkaliśmy, w pociągu, pamiętasz?
– Phyllis kiwnęła głową, wpatrzona w chłopaka. – Przedstawiłem się jako Thomas
Eddril. Mówiłem, że nie mam rodziców, że moja matka zmarła, bo zabił ją ojciec.
Cóż, to z zabójstwem to akurat prawda. Aidan powiedział mi o tym kiedy miałem dziesięć
lat. Sądził, że byłem dojrzałym dzieckiem.
- O czym ci
powiedział? – zapytała cicho Krukonka.
Thomas spuścił głowę i zaplótł ręce na szyi. Westchnął cicho i przeczesał włosy
dłonią. Spojrzał na Phyllis. W jego oczach rysował się strach.
- Nazywam
się Thomas Riddle. Jestem synem Toma Marvola Riddle, znanego jako Lorda
Voldemorta.