poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział IV

Jest. Mam go. Miłego czytania!




IV
            - Thomas! – krzyknęła dziewczyna i rzuciła się do nieprzytomnego młodzieńca. Jego twarz była bledsza niż zwykle, lekko uchylone sine usta wydawały się bezgłośnie krzyczeć, a szare oczy przesłaniały ciężkie powieki. Mokre, ciemne włosy przyklejały się do jego czoła. Wyglądał niczym trup.
            Phyllis z przerażeniem patrzyła na jego bezwładne, smukłe ciało. Był ubrany w białą koszulę, ciemne spodnie i miał krawat w barwach Slytherinu. Prawą dłoń trzymał na sercu, lewa zaś, wykręcona pod nieludzkim kątem bezwładnie leżała, jakby odcięta przy głowie chłopaka. Krukonka nie miała pojęcia co robić. Była co najmniej spanikowana, ale wiedziała, że musi zacząć działać, bo jej bezczynność może przynieść tragiczne skutki. Wyjęła z kieszeni różdżkę i zaczęła grzebać w pamięci w poszukiwaniu jakiegoś zaklęcia, które mogłoby uleczyć Thomasa. Nic nie przychodziło jej do głowy. Była zbyt zdenerwowana, i panika brała górę. –Weź się w garść! – karciła się w myślach – Musisz przypomnieć sobie to zaklęcie! – krzyknęła teraz na głos. Echo rozniosło się po Komnacie. Cały czas nie odwracając wzroku od chłopaka zastanawiała się nad zaklęciem. W pewnym momencie pierś Thomasa przestała się poruszać. Szybko przyłożyła swą dłoń do jego serca. Nic nie poczuła.
            - Nie, proszę, nie rób tego! – mówiła przez łzy, które napływały do jej oczu. Wtedy przypomniała sobie mugolski sposób ratowania ludzi. Jej koleżanka, która ukończyła Hogwart rok temu nauczyła jej tego, w razie nagłego przypadku. Zrobiła wszystko wedle „instrukcji”. Ułożyła młodzieńca w odpowiedniej pozycji, uważając na rękę, zrobiła masaż serca. Teraz, nieco się wahając, przyłożyła swoje usta do jego i zaczęła wdmuchiwać w nie powietrze. Po kilku bezcelowych próbach, prawie pozbawiając dziewczyny nadziei Thomas zakasłał, zaczerpnął powietrza i jego pierś znów poczęła się lekko unosić. Phyllis odetchnęła z ulgą. Otarła pot z czoła i spojrzała na bladą twarz chłopaka. Wygładzone rysy jego twarzy teraz się zaostrzyły, ciemne brwi ściągnęły się w dół, a usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Uchylił powieki, spod których wypłynęły łzy cierpienia. Dziewczyna nie wiedziała co robić. Cały czas powtarzała sobie, że musi znaleźć zaklęcie. – Na Merlina, jesteś w Ravenclaw’ie! Rusz ten pusty łeb! – i wtedy sobie przypomniała. Drżącymi rękami chwyciła różdżkę i, celując w ciało Ślizgona cicho powiedziała episkey. Jego ręka w mgnieniu oka się wyprostowała, ale ciało chłopaka wygięło się w łuk, twarz przepełnił wyraz udręki, a z jego sinych ust wydobył się przerażający ryk. Wydawało się, że krzyczał wieczność. W końcu zamilkł, zapewne mdlejąc z bólu. Phyllis zdecydowała się na inne zaklęcie. –Ferula – powiedziała, usłyszała chrupnięcie nastawiających się kości i ręka Thomasa była owinięta bandażem. Poczuła ulgę.
            Teraz, kiedy nie musiała martwic się tym, że chłopak cierpi postanowiła jakoś go stamtąd wyciągnąć. Od razu wiedziała co zrobi. Stres już minął, a więc i jej umysł się oczyścił. – Za chwile wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię stąd – powiedziała do Thomasa i szepnęła najpierw reducio, dzięki czemu chłopka nieco się zmniejszył, po czym z jej ust wydobyło się obiliarbus i ciało młodzieńca poszybowało w górę. Skierowała swe kroki w stronę wyjścia z Komnaty Tajemnic. Znów znalazła się na zimnym i śmierdzącym korytarzu, więc aby jak najszybciej się stamtąd wydostać szybko wbiegła po kościstych schodach, uważając, aby nie zranić Thomasa. Kiedy była już w łazience, nie rozglądając się krzyknęła : - Marto! Pójdź po pomoc! Natychmiast! – i wróciła Thomasowi jego normalne proporcje. Ułożyła go na ziemi i czekała.

***


Kiedy się ocknęła było ciemno. Przy łóżku stała niewielka lampka, ale ogień, który się w niej palił, już dawno zgasł. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Jak długo tu była? Rozejrzała się powoli po pomieszczeniu. Próbowała dojrzeć wśród ciemności zarysy jakichś mebli, bądź przedmiotów charakterystycznych dla tego miejsca. I wtedy zrozumiała, że jest w skrzydle szpitalnym. Jednak to nie ona leżała na łóżku. Tylko Thomas. Ona siedziała na krzesełku obok niego i nieświadomie trzymała go za rękę. Chłopak miał nadal zamknięte oczy. Phyllis wzięła lampkę i zapaliła ją, aby lepiej przyjrzeć się chłopakowi. Thomas oddychał powoli, ale spokojnie, jego twarz nie była już „martwa”, ale nabrała swej naturalnej bladości. Ręka jeszcze niedawno marnie owinięta wyczarowanym bandażem leżała teraz wzdłuż jego smukłego ciała, cała i zdrowa. Dziewczyna postanowiła wrócić do dormitorium. Nie bardzo chciała zostawiać Thomasa, ale jej ciało mogło dłużej nie wytrzymać siedzenia na krzesełku. Podniosła się i puściła dłoń chłopaka.
            - Zostań ze mną – usłyszała.
            Obróciła się i zobaczyła jego szare oczy. Uśmiechnęła się do niego.
            - Dobrze – odpowiedziała i wróciła na niewygodne krzesełko. Siadając wykrzywiła się w bólu. Chłopak spostrzegłszy to bez słowa wskazał ręką na swoje łóżko. Phyllis usiadła obok niego. Nie wzięła go za rękę. Był teraz przytomny i nie była pewna, czy odbierze to w dobry sposób. Siedzieli tak w ciszy parę minut. Nagle poczuła ciepło jego dłoni na swojej. Spojrzeli na siebie. Uczucie, które przepełniało ich oboje w tamtej chwili było wspaniałe. Jednak każde z nich miało tę samą wątpliwość. Za krótko się znają. To raczej się nie uda.
            - Dziękuję, że mnie uratowałaś… - szepnął, cały czas patrząc na Phyls. Na jej policzkach pojawiły się soczyście czerwone rumieńce. Pochyliła głowę, w nadziei, że umknęło to uwadze chłopaka.
            - Drobiazg – odparła krótko. – Myślę, że ty też byś mnie uratował, gdyby było trzeba- usłyszała drżenie we własnym głosie.
- Ale ty wcale nie musiałaś tego robić. A jednak się naraziłaś. Dla osoby, z którą rozmawiałaś raz w życiu – ścisnął mocniej jej dłoń.
Znów nastała niezręczna cisza, której żadne z nich nie potrafiło przerwać. Lampa już dogasała i w pomieszczeniu powoli zapadał zmrok. Thomas nadal trzymał dziewczynę za rękę. W pewnym momencie ją puścił, powoli usiadł i spojrzał w jej intensywnie zielone oczy. Ona nieśmiało skierowała swój wzrok na chłopaka. Czuła, że rumieńce nie schodzą z jej bladych policzków.
- Nie znam cię za dobrze… prawie wcale. Ale czuję, że mógłbym powierzyć ci wszystkie moje tajemnice, że wysłuchałabyś mnie nie zależnie od tego, co strasznego miałbym ci do powiedzenia. – ujął jej podbródek – Czuję, że mógłbym ci zaufać. Chciałbym ci zaufać – z każdym jego słowem ich twarze nieznacznie zbliżały się do siebie.
- Ja też tego chcę – szepnęła. Jego gorące usta złożyły nieśmiały pocałunek na jej drżących wargach. Z początku lekki, teraz zamienił się w namiętny i gorący; żar ich warg niemalże parzył. Oboje trwali tak przez długą chwilę. Nagle Phyllis poczuła mocne i gwałtowne odepchnięcie, a później ostry, palący ból i chłód podłogi. To co właśnie się stało przed kilka minut nie mogło do niej dotrzeć. Thomas, który jeszcze przed chwilą całował ją z takim uczuciem teraz siedział z wściekłością na twarzy i, uśmiechając się szyderczo patrzył na leżącą na podłodze dziewczynę. Jego dłoń cały czas była zaciśnięta w pięść, którą tak nieoczekiwanie uderzył Phyls. Oszołomiona Krukonka podniosła się powoli i wolnym krokiem podeszła do łóżka chłopaka.
- Odejdź! – ryknął.
- Dlaczego? Co takiego zrobiłam? – rozpaczliwie zapytała dziewczyna. Nie odpowiedział. Wolała nie narażać jego zachwianej cierpliwości na próbę. Skierowała się do wyjścia. Kiedy już przekraczała próg spojrzała na chłopaka, który nadal mierzył ja wściekłym wzrokiem. Wyszła. Płomień w lampce zgasł.

***
            Wydarzenia z ostatniego dnia nadal zaskakiwały Phyllis. Nie mogła zrozumieć nagłej zmiany nastroju Thomasa. Przestraszyła się go. Jednak mimo tego postanowiła udać się do skrzydła szpitalnego i z nim porozmawiać. Chciała za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego wyrządził jej krzywdę.
            Po ostatnich eliksirach z profesorem Slughorn’em poszła do chłopaka. Kiedy wchodziła, pani Pomfrey krzątała się po pomieszczeniu, poszukując czegoś na obfite wymioty chłopca z drugiego roku. Phyllis minęła jego łóżko z daleka. Na końcu skrzydła leżał Thomas. Miał nieobecny wzrok, patrzył w ścianę. Zbliżyła się do niego na bezpieczną odległość. Spojrzała prosto na niego i założyła za ucho długi kosmyk swych brązowych włosów.
            - Cześć – powiedziała. Nie usłyszała odpowiedzi. – Przyszłam, aby dowiedzieć się dlaczego to zrobiłeś… Dlaczego wczoraj mnie uderzyłeś..? – znów cisza. Dziewczyna westchnęła. – Spójrz na mnie Thomas – wtedy chłopak niechętnie odwrócił głowę w jej stronę. Miał zaczerwienione i zapuchnięte oczy, trzęsły mu się dłonie, a po jego policzkach spływały coraz to świeże łzy. Na jego widok serce dziewczyny niemalże pękło. Jakby zapomniała o wczorajszych wydarzeniach podeszła bliżej i usiadła na jego łóżku, łapiąc go za rękę.
            - Przepraszam – wyszeptał drżącym głosem. 
            - Chcę wiedzieć dlaczego – odpowiedziała.
            - Chciałbym ci powiedzieć… ale nie mogę… - jego ciałem targały dreszcze. – To zbyt bolesne… On… on mnie zabije…
            - Kto? – spytała zatroskanym głosem dziewczyna.
            - Nie! – krzyknął nagle rozwścieczonym głosem. – Nie! – ręka chłopaka podniosła się, ale jakby z oporem. Zamiast, jak spodziewała się Phyls, uderzyć w nią, chłopak skierował cios na swoją twarz. Zaskoczona dziewczyna chciała to przerwać, bo z ust Thomasa właśnie zaczęła płynąc krew. Wyglądało, jakby toczył wewnętrzną walkę. Jego szare oczy raz po raz zmieniały wyraz z zrozpaczonego na zimny, pełen nienawiści i wściekłości.  Krukonka rozejrzała się po pomieszczeniu, ale pani Pomfrey nie było. Chłopiec z Huffelpuffu spał, zapewne odurzony silnymi lekami.  Złapała za uderzająca rękę Thomasa. Wtedy przestał. Jego przed chwilą rozchwiany wzrok zwrócił się na nią pełen smutku i… bólu.  Wewnętrznego bólu.
            - Thomas, co się z tobą dzieje? – zapytała przerażona dziewczyna. 
            - Phyllis… idź. Nie przejmuj się mną – odparł wyczerpany chłopak. - Nie chcę, aby znów coś ci się przeze mnie stało – mówił Ślizgon.
Ciekawość dotycząca stanu chłopaka przewyższała wszystko. Coś ewidentnie było z nim nie tak. Chciała się dowiedzieć co zakłóca spokój Thomasa.
            - Niedługo do ciebie wrócę – powiedziała i wyszła ze skrzydła szpitalnego.
            - Proszę, nie wracaj. To zbyt…  - przerwał. – Niech wróci. Podoba mi się jej zawzięty charakter – szepnął jakby innym głosem.

***
            - Hej, Marto! – krzyknęła dziewczyna. – Jesteś tu?
            - Co za pytanie. Zawsze tu jestem – odparł piskliwy głos dochodzący z kabiny.  – Czego chcesz?
            - To ja, Phyllis – powiedziała, a z kabiny nagle wyleciał duch dziewczyny, która uśmiechnęła się do Phyls, poprawiła okulary i oparła się o ścianę.
            - Witaj. Dawno cię tu nie było.
            - Tak… Wiem, przepraszam. Ale teraz jestem i chciałabym z tobą porozmawiać. Zadać ci kilka pytań.
            - Z przyjemnością – odparła Marta z niespotykaną radością. Phyllis usiadła na zimnej podłodze, z dala od umywalki, otwierającej Komnatę Tajemnic, z której nawet gdy była zamknięta, wydobywał się smród.
            - Co wiesz o Lordzie Voldemorcie? – zapytała nagle Krukonka.
            - Dlaczego o niego pytasz? Po co chcesz o nim rozmawiać? Przecież już go nie ma. Harry Potter go zniszczył – wypowiadając jego nazwisko Marta rozmarzyła się nieco.
            - Marto! Potrzebuję cię! – krzyknęła zniecierpliwiona Phyllis.
            - Niewiele o nim wiem. Chodził kiedyś do Hogwartu, wtedy kiedy ja. Tylko wtedy podawał się jako Tom Riddle. To on jako pierwszy otworzył Komnatę.
            - Pamiętasz, jak wyglądał? – zapytała.
            - Pewnie, jego nie da się zapomnieć – westchnęła Marta. – Jako obywatel Slytherinu był zawsze schludnie ubrany, wszystko co nosił było czyste i piękne. Zwykle ubierał białą koszulę i ciemne spodnie, czasem zarzucał na to pulowerek i krawat. Miał ciemne włosy, zimne, szare oczu i bladą cerę. Chłopak, którego ratowałaś jest do niego bardzo podobny.
            Phyllis wybiegła z łazienki bez słowa. Od razu pobiegła w miejsce, gdzie przesiadywała gdy miała problem. Wieża Astronomiczna nie była często odwiedzana, a ona czuła się tam dobrze. Usiadła na schodkach i zaczęła się zastanawiać. Co miały znaczyć te wszystkie zmiany nastroju Thomasa? Dlaczego miał co do niej tak różne zdanie? Czy czuł do niej to, co ona zaczynała do niego? I wreszcie, dlaczego wydaje jej się, że ma on coś wspólnego z Voldemortem, którego nawiasem mówiąc, nie powinna brać pod uwagę. Powinna wyjaśnić to jak najszybciej, jednak obawiała się o Thomasa. To wszystko było dziwne.
            Siedziała tam aż do zachodu słońca. W końcu poczuła głód i postanowiła pójść do Wielkiej Sali na kolacje. Szła powoli, nadal rozmyślając nad wydarzeniami sprzed ostatnich dni. Nie dość, że wszystko było dziwne, to jeszcze zadziało się tak nagle i nieoczekiwanie.  Znalazła się przed Wielką Salą. Stała kilka minut, wpatrując się w pełne jedzenia stoły. Ruszyła z miejsca, jednak minęła miejsce, do którego zmierzała i udała się w stronę szpitala. Nie mogła zwlekać. Już postanowiła. Wbiegła do Skrzydła Szpitalnego i w mgnieniu oka znalazła się przy łóżku Ślizgona.
            - Musimy porozmawiać – rzuciła.
            - Tak, pewnie. O co chodzi? – zapytał Thomas, uśmiechając się lekko. Sińce na jego twarzy były fioletowe. Nie było jednak śladu po rozcięciu na wardze.
            - Czy masz coś wspólnego z Voldemortem?
            Chłopak wydawał się zaskoczony pytanie. Jego twarz zrobiła się jeszcze bledsza, a oczy zaszły mgłą. Znów zatrzęsły mu się dłonie. Spuścił wzrok i odwrócił głowę.
            - Skąd to pytanie?
            - Po prostu na nie odpowiedz, Thomas. Nie okłamuj mnie, proszę – mówiła, ale chłopak nadal milczał. – Dobra słuchaj. Lubię cię, okej? Chciałabym poznać cię lepiej, wiedzieć na przykład co robiłeś w Komnacie Tajemnic, jak ci się udało tam wejść, dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
            - Co masz konkretnie na myśli? – odezwał się w końcu.
            - Hmm… no nie wiem, może to, że najpierw mnie całujesz, mówisz jak bardzo chciałbyś mi ufać, a później co? Uderzasz mnie, jakbym była wściekłym hipogryfem! Pragnę wyjaśnienia. To nie jest miłe, uwierz m! – dziewczyna coraz bardziej krzyczała. Była wściekła, cóż więcej powiedzieć. Ale postanowiła, że już nic nie powie. Będzie czekać, aż Thomas wyzna jej prawdę, da odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Jednak z minuty na minutę cisza, panująca w skrzydle stawała się coraz głębsza. Zegar wiszący na ścianie tykał denerwująco, dając do zrozumienia, że czas się nie zatrzymał, że mijają kolejne minuty milczenia.
            - Nie powiedziałem ci prawdy – odezwał się głos. To Thomas. – Kiedy się spotkaliśmy, w pociągu, pamiętasz? – Phyllis kiwnęła głową, wpatrzona w chłopaka. – Przedstawiłem się jako Thomas Eddril. Mówiłem, że nie mam rodziców, że moja matka zmarła, bo zabił ją ojciec. Cóż, to z zabójstwem to akurat prawda. Aidan powiedział mi o tym kiedy miałem dziesięć lat. Sądził, że byłem dojrzałym dzieckiem.
            - O czym ci powiedział? – zapytała  cicho Krukonka. Thomas spuścił głowę i zaplótł ręce na szyi. Westchnął cicho i przeczesał włosy dłonią. Spojrzał na Phyllis. W jego oczach rysował się strach.
            - Nazywam się Thomas Riddle. Jestem synem Toma Marvola Riddle, znanego jako Lorda Voldemorta.


Wybaczcie

Chciałam Was przeprosić za tak długą nieobecność. Nie odzywałam się słowem od ostatniego posta, który, Boże obroń, zamieściłam w lutym. Prace nad kolejnym rozdziałem trwają... Muszę przyznać, że mozolnie.
Wybaczycie..?


Z OSTATNIEJ CHWILI!
Za mniej więcej godzinę ukarze się nowy rozdział. Mam nadzieję, że Was zadowoli i wybaczycie mi moje zachowanie. 

piątek, 28 lutego 2014

Dziękuję!

Jesteście wielcy! Mam już ponad 3100 wyświetleń i to dzięki Wam. Chciałam serdecznie podziękować za to, że śledzicie moje wpisy i komentujecie, co daje mi motywację do dalszej pracy :)
Przepraszam Was jeszcze raz za ogromną przerwę między II a III rozdziałem. Będę starać się, w miarę możliwości dodawać kolejne rozdziały w mniejszych odstępach czasowych.
UWAGA: popsuła mi się myszka więc przez najbliższy tydzień nie spodziewajcie się nowego wpisu :(
Kocham Was!! ;*

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział III

Przepraszam!!! Wiem, możecie mnie znienawidzić! Nie pisałam od ponad miesiąca? chyba tak. Strasznie ubolewam nad tym, że nie mogliście czytać tego co próbowałam napisać... Wiele prób opublikowania tego rozdziału zakończyło się fiaskiem. Najpierw nie miałam Internetu, później popsuł mi się komputer, a kiedy już miałam jak pisać nie miałam weny! Mam wyrzuty sumienia. Ale teraz w końcu, po tylu dniach napisałam rozdział, który, mam nadzieję, zadowoli Was na tyle, abyście mi wybaczyli. Zapraszam do komentowania i dzielenia się ze mną swoimi skargami i opiniami na temat nowego rozdziału ;) Miłego czytania życzę.






III
            Jego głowa pękała od myśli. Nie wiedział czy to, co właśnie zobaczył jest prawdą czy to może tylko kolejny zły sen... Siedział na rozkopanym łóżku w swoim dormitorium. Za oknem jasno świecił Księżyc. Z jego gładkiego czoła spływała strużka potu. Thomas powoli wstał z łóżka i wszedł do Pokoju Wspólnego. W kamiennym kominku tlił się nikły już płomień jaskrawoczerwonego ognia. Usiadł za obitym aksamitem szmaragdowym fotelu. Był sam. Położył mokre plecy na oparciu. Nie chciał zasypiać. Obawiał się, że ponownie to ujrzy. Po kilku minutach zmęczenie zaczęło brać górę. Jego blade powieki przymykały się, zasłaniając szare oczy. Przez chwilę był spokojny. Jednak gdy zaczął zasypiać znów to ujrzał. W jego głowie zahuczało i usłyszał ten przenikliwy głos, który nękał go teraz co noc.
            -Witaj… - szepnął, a głowa młodzieńca niemalże wybuchła.
            Chciał krzyczeć, ale ostatnią cząstka trzeźwo myślącego umysłu stwierdził, że pobudziłby wszystkich, a wyjaśnienia okazałyby się bezcelowe. Wstał, próbując jakoś się otrząsnąć, jednak ból nie ustępował.
            - Widzę cię… - powtórzył głos, a Thomas bezwładnie opadł na fotel.

***
            Phyllis właśnie kończyła jeść zimną już owsiankę kiedy kilka dziewczyn z jej domu przechodziło obok i bardzo zawzięcie o czymś rozmawiało. Dziewczyna wytężyła słuch. Udało jej się pochwycić strzępki rozmowy.
            - Znaleźli go nieprzytomnego…
            - Mówią, że nie żyje…
            - Nie gadaj bzdur… Pewnie zemdlał…
            Dziewczyna zastanawiała się o kim mogą plotkować koleżanki. Z nieznanego jej powodu pomyślała o Thomasie. Poczuła lekki niepokój. Nie widziała go od czasu spotkania w pociągu. A przecież minął już tydzień. Pierwsze noce dziewczyny były nie przespane, bo myślała tylko o przystojnym i tajemniczym młodzieńcu.
            Czas na przemyślenia powoli dobiegał końca, bo właśnie wybiło południe i wedle planu za dziesięć minut miała transmutację z profesor McGonagall. Lubiła ten przedmiot. Jako jeden z niewielu. Od kiedy McGonagall została dyrektorem Hogwartu zajęcia te odbywały się rzadziej, czego dziewczyna bardzo żałowała.   Odeszła od stołu i wyszła powoli z Wielkiej Sali. Szła przez niemalże pusty korytarz. Gdzie są wszyscy? – pomyślała. Doszła do sali, w której zwykle odbywały się lekcje. Powoli otworzyła drzwi. W klasie siedziało już paru uczniów. Dziś zajęcia miały odbyć się ze Slytherinem. Usiadła w drugiej ławce, tam gdzie zwykle. Siedziała sama. Nie lubiła towarzystwa Krukonów. Wydawali się jej zbyt zarozumiali i wszechwiedzący. Fakt, że Ravenclaw cenił sobie inteligencję i umiejętność logicznego myślenia, ale bez przesad.
            Pierwsze pięć minut Phyllis spędziła na patrzeniu w okno. Drobne szkiełka składające się na niewielki witraż mieniły się od stłumionych przez chmury promieni słońca. Lato wkrótce dobiegnie końca... Niegdyś zielone liście opadną ciężko, układając się w kolorowy dywan. Błękitne dotychczas niebo przesłonią ciemne chmury, a na ziemię spadną krople zimnego deszczu. Dziewczyna nie przepadała za jesienią. Sama nie wiedziała dlaczego. Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć po dwunastej. - Coś jest nie tak, przecież McGonagall nigdy się nie spóźnia, a jeśli już, to przysyła kogoś na zastępstwo... -pomyślała Phyls. Bez zastanowienia wstała z ławki, nie zważając na pełne pogardy szepty rówieśników. Weszła na korytarz. Echo jakie roznosiło się po wnętrzu z każdym jej szybkim krokiem było niemalże nie do zniesienia. Nie lubiła chodzić po pustych zamkach. Przerażało ją to. Równie bardzo nie lubiła Filcha, a bardzo prawdopodobne było, że za każdym zakrętem może się pojawić razem z tą swoją nieznośną kotką – Panią Norris.
            Weszła po schodach na drugie piętro. Chciała sprawdzić, czy pani profesor jest u siebie. Jednak po kilku zakrętach usłyszała pospieszne kroki i nieco spanikowany głos.
- Ależ pani profesor... Zapewniam panią, że...
- Wiem Poppy, przed godziną jeszcze tam był. Mówiłaś to już trzy razy – to McGonagall.
- Naprawdę, nie wiem, jakim cudem stamtąd zniknął. - w głosie pani Pomfrey dało się wyczuć rozpacz. Jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Poppy już dobrze, uspokój się. - powiedziała spokojnie dyrektorka. - Znajdziemy go. Nie uciekł daleko, wiesz przecież, że na terenie Hogwartu nie można się teleportować.
- Może powinnyśmy zawiadomić pana Aidana? On jeden zna chłopca najlepiej. Wychował go, czyż nie?
- Oczywiście, jak najbardziej. Zlecam ci to zadanie Poppy. Pan Eddril musi się szybko znaleźć, inaczej, ludzie zaczną podejrzewać najgorsze rzeczy. - powiedziała nieco zniżonym tonem profesor McGonagall i Phyllis znów usłyszała zamaszyste kroki kobiety zmierzające w jej stronę.
            Dziewczyna ruszyła w drogę powrotną z obawą, że nauczycielka ją dogoni. Miała nadzieję, że tak się nie stanie. Mylną. Obie dosłownie na siebie wpadły. Dyrektorka wydała z siebie ciche jęknięcie, a Phyllis zrobiła tak przestraszoną minę, jakiej nigdy nie zagościła na jej bladej twarzy. Okulary McGonagall lekko się przekrzywiły. Kobieta odchrząknęła i surowym wzrokiem spojrzała na młodą dziewczynę
- Panno Rosiere, dlaczego nie jest pani w klasie?
- Widzi pani... Wyszłam, bo wszyscy niepokoili się, że nie będzie dziś lekcji. Nikomu jednak nie przyszło na myśl poszukać pani. Ja się zgłosiłam, bo wolę to od siedzenia w klasie i słuchania paplaniny głupich... - dziewczyna nagle przestała mówić. Chyba zauważyła, że pora przestać mówić na swoje „koleżanki” złe słowa.
- Rozumiem... a teraz, panno Rosiere, proszę mi wybaczyć, ale muszę panią tu zostawić. Byłabym wdzięczna gdybyś przekazała klasie, że lekcji dziś nie będzie. I jutro najprawdopodobniej też nie.
- Ale pani profesor...
- Ćsii... Powód, dla którego odwołuję zajęcia nie powinien cię interesować – powiedziała McGonagall i obróciła się na pięcie gotowa wznowić swój szybki krok i ruszyć do gabinetu.
- Wiem, że chodzi o Thomasa – szepnęła Phyls. Nauczycielka gwałtownie się zatrzymała.
- Dziecko... Nikomu ani słowa o tym, że zniknął, jasne? Nie wiemy co się dzieje... - przyznała profesor z posępną miną. - staramy się nie wzbudzać paniki.
- Nic nie powiem. - obiecała dziewczyna. - Nie mam nawet komu... - przyznała po cichu. - Jeśli mogę zapytać, to kiedy zniknął?
- Szczerze to nie wiadomo. Pani Pomfrey mówi, że jeszcze godzinę temu spał w łóżku kompletnie wyczerpany. A teraz go nie ma.
- Nie znam go dobrze, prawie wcale. Ale po pierwszym naszym spotkaniu wydał mi się osobą uczciwą. I dobrą. Nie wydaje mi się, żeby zrobił coś złego.
- Również nie bardzo znam tego chłopca. Jest w Slyherinie, więc koniecznością będzie porozmawiać z Horacym. - powiedziała kobieta i spojrzała wymownie na Phyllis. - Jeżeli uzyskam jakieś informację, szepnę ci coś na ten temat. Widzę, że ci na nim zależy. - i odeszła.
            Dziewczyna stała chwilę w miejscu. Czy naprawdę jej na nim zależy? Może i tak. Ale nie do  określenia wydaje się to po zaledwie jednym spotkaniu. Jednak bardzo przejęła się losem chłopaka. Była wdzięczna profesor McGonagall za to, że udzieliła jej nieco informacji. Usłyszała czyjeś kroki. - Chodźmy Pani Norris. Na pewno jakiś bachor się tu znajdzie. - to Filch.
            Ruszyła szybkim krokiem. Ale jej pantofle wydawały nad wyraz głośne dźwięki.  Zaraz, przecież jest metamorfomagiem, no jasne. W mgnieniu oka jej hałasujące nogi zmieniły się w kocie łapy, stąpające, mimo szybkiego kroku ciszej niżby się wydawało. Skręciła i zeszła po schodach. Przed samą klasą zmieniła swe nogi z powrotem w ludzkie. Otworzyła wrota w samą porę, bo zza szarej ściany wyłoniła się brzydka głowa woźnego i jego kotki.
-Nie ma dziś lekcji. - krzyknęła dziewczyna, starając się aby jej głos był głośniejszy niż szum w klasie. - Jutro też nie! - Nagle wszyscy zamilkli i spojrzeli na Krukonkę.
-Dlaczego? - zapytała Susan, dziewczyna ze Slytherinu.
-Nie wiem, nie powiedziano mi. Widziałam się właśnie z profesor McGonagall i oznajmiła, że nie mamy lekcji. Możecie sobie iść.
            Stado nastolatków zaczęło hałaśliwie wylewać się z komnaty. Phyllis spokojnie spakowała swoje rzeczy i ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego Kurkonów. Szła dosłownie chwilę. Stanęła przed dużymi, drewnianymi drzwiami bez klamki, z kołatką w kształcie orła. Czekała na zagadkę.  
            Miejsce, które powstało lata temu
            Przeznaczone dla człowieka, który nie sprzeciwił się złemu
            Wcześniej zamknięte lecz teraz stoi otworem
            Wnętrze tego skrywa coś, co niegdyś było potworem.
            Powiedzieć można, że drzwi nie da się ruszyć
            Lecz bardzo niewielu jest w stanie nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć.
            To czego szukasz teraz się tam znajduje,
            Pomyśl więc, nic cię nie zatrzymuje.
Głos zamilkł. Teraz pozostawił Phyllis czas do namysłu. – Wyjątkowo długa i trudna ta zagadka… - pomyślała dziewczyna. – Skrywa coś, co było potworem… Co było potworem? Dziewczyno myśl! Człowiek, który nie sprzeciwił się złemu… - usiadła nieco zrezygnowana przy drzwiach i zwiesiła głowę. Żadne rozwiązanie nie nasuwało jej się na myśl, kiedy przeanalizowała w myślach całą zagadkę jeszcze raz. – Bardzo niewielu jest w stanie nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć, no oczywiście! Chodzi tu o mowę węży! Miejsce, stworzone przez Salazara Slytherina, który nie był do końca dobry, niegdyś otworzył je Voldemort! Komnata Tajemnic, to jasne! – na twarzy dziewczyny zagościł dumny uśmiech. – Ale zaraz – mówi do siebie – to czego szukasz teraz się tam znajduje… O Boże. – jej smukłym ciałem wstrząsnął chłodny dreszcz.
            Bez słowa wbiegła do dormitorium, rzuciła torbę na swoje łóżko i wybiegła na pusty korytarz. Ruszyła prosto do łazienki dziewcząt. Kiedy już się tam znalazła, zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wejść do Komnaty. Nawet nie miała pojęcia skąd wiedziała, że wejście jest akurat tu.
            - Marto.. –szepnęła cicho – Marto, jesteś tutaj? – zapytała nieco głośniej.
            - Ipphyk hypip – dobiegło do jej uszu – Czego szukasz, dziewczyno? – spytał głos zza drzwi kabiny.
            - Chciałabym zadać ci pytanie. Ale… czy mogłabyś wyjść z kabiny? Nie lubię mówić do kogoś kogo nie widzę.
            - Och, pewnie – powiedziała lekko pretensjonalnym głosem i przeniknęła drzwiczki. – Spełniłam twój warunek. Teraz, jeśli mam ci odpowiedzieć na pytanie, powiedz jak masz na imię, bo nie lubię rozmawiać z osobami, których imienia nie znam – przedrzeźniała ją Marta.
            - Nazywam się Phyllis .
            - A więc pytaj.
            Phyls podeszła trochę bliżej do Marty. Usiadła na zimnej podłodze. Spojrzała za ducha dziewczyny w okularach. Wydała jej się bliska. Sama Phyllis zachowywała się tak jak ona. Tyle, że we własnym wnętrzu. W środku była słaba, zrozpaczona… Jedyne co nie łączyło jej z duchem to to, że nie była martwa.
            - Chciałabym wiedzieć jak otworzyć Komnatę Tajemnic.
            Na te słowa Marta wybuchła przeraźliwym płaczem. Chociaż łzy nie ciekły po jej policzkach, a oczy nie robiły się czerwone i zapuchnięte, Phyls dobrze wiedziała, że wspomnienie Komnaty wzbudza rozpacz w martwej dziewczynie.
            - Nie będę pytała dlaczego płaczesz. Chce tylko wiedzieć czy wiesz.
            - Wiem – Marta pociągnęła nosem – jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci moja smutną historię – powiedziała bardziej przyjaźnie.
            - Chętnie, ale nie dziś. Dość się spieszę. Proszę powiedz mi jak ja otworzyć. – w głosie Phyllis słychać było desperacje.
            -Wejście do tego, czego szukasz jest przy zlewie. Jednak, jak zakładam, nie znasz mowy węży…
            Krukonka dopiero teraz uświadomiła sobie, że zapomniała o najważniejszym szczególe zagadki. Mowa. Nie zaklęcie.
            - Ale – dodała Marta, chyba widząc zmartwioną minę dziewczyny – odkąd tu jestem otwierano ją cztery razy. Mogę ci pomóc.
            - Dziękuję. Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy.
             Marta posunęła do umywalki. Spoglądała na nią przez chwile, jakby próbowała sobie przypomnieć co powiedzieć, by wejście się ukazało. W końcu uchyliła usta, a z nich wydobył się ledwie słyszalny syk.
            - Saasyyszesaasy szeasess.
            Umywalka powoli zaczęła cofać się w podłogę, ukazując ciemną otchłań. Zawiało z niej zimnym, wilgotnym powietrzem z słabo wyczuwalną wonią zgnilizny. Phyllis wolnym, niezdecydowanym krokiem ruszyła w stronę dziury. Ujrzała tam strome schody prowadzące w dół. Delikatnie postawiła swą niewielka stopę na jednym ze stopni.
            - Uważaj na siebie. – usłyszała za sobą piskliwy głos Marty i uważnie patrząc na każdy krok sunęła w głąb ciemności.
            Wyciągnęła różdżkę z szaty i powiedziała Lumos. Na jej końcu pojawił się jasny, bladobłękitny blask, który oświetlił jej drogę. Teraz zobaczyła, że to, po czym stąpa to nie zwykłe schody. Były zrobione ze szkieletów nie tylko zwierzęcych, ale i ludzkich. Przerażenie jakie ją napawało narastało z każdym krokiem w głąb ciemności. Kiedy zeszła już ze schodów czekał ją niezbyt przyjemny zapach. A mianowicie smród rozkładającego się mięsa. Wolała nie myśleć skąd się tu wzięło. Szła niezbyt pewnym krokiem w stronę ogromnych okrągłych wrót , znajdujących się na końcu korytarza. Stanęła przed nimi i przez chwile przyglądała się ich niezwykle misternemu wykonaniu. W kole, na którym napisane było coś niezrozumiałego przeplatały się między sobą dwa ogromne węże. Wyglądały bardzo prawdziwie. Drzwi wydawały się zrobione ze stali, ale duża wilgoć i brak światła sprawiły, że nabrały ciemnozielonej barwy pleśni. Momentalnie przypomniała sobie syki Marty i powtórzyła je uważając, aby były jak najbardziej podobne. I wtedy usłyszała huk. Wrota zaczęły się otwierać. Ciężkie skrzydło odchyliło się z trudem od ściany i oczom dziewczyny ukazała się Komnata Tajemnic w pełnej okazałości.
            Na środku leżał ogromny szkielet potwora. Wnętrze tego skrywa coś, co niegdyś było potworem, no jasne, przecież nie żyje – pomyślała Phyllis. Szła w stronę szkieletu, za którym widniał wielki pomnik samej głowy mężczyzny z obszerną brodą i otwartymi ustami. Salazar Slytherin. Mijała wysokie kolumny oplecione licznymi wężami. Cała komnata oświetlona była wieloma pochodniami, które nadawały pomieszczeniu tajemniczy wygląd. Na zielonkawych płytach unosiła się nieznaczna ilość wody. W mgnieniu oka trzewiki Phyls przesiąkły, ale nie zważała na to. Komnata wywarła na niej wrażenie. Rozglądała się z zachwytem, zupełnie zapominając po co naprawdę tu przybyła. Przypomniała sobie dopiero wtedy, gdy zbliżyła się do pomnika. Tuz przy ustach Slytherina leżał młody chłopak. Był cały mokry i nieprzytomny. I na pewno był osobą, której szukała Phyllis. Na zimnej podłodze leżał Thomas Eddril.

             
 

wtorek, 4 lutego 2014

Kocham Was!

      Jesteście wielcy!! 
Dzięki Wam mam już ponad 2000 wyświetleń! Mnóstwo osób musiało to czytac. Ten fakt nadal mnie zadziwia.
Chciałam przeprosic, że od długiego czasu nie publikuję rozdziałów... Ale mam szkołę, a ostatnio było urwanie głowy. Mam nadzieję, że teraz będzie lżej i w najbliższy m czasie ujrzycie trzeci rozdział. jeszcze raz - kocham Was za to, że ze mną jesteście <3

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Dziękuję! ;3

   Kochani, chciałam Wam serdecznie podziękować, że jesteście ze mną i śledzicie moje wpisy. Mam już ponad 1200 wyświetleń i to tylko i wyłącznie dzięki Wam!
Ponadto Wasze komentarze bardzo mnie motywują i dają poczucie, że jednak nie pisze tak źle jak mi sie dotąd wydawało. Kocham Was! <3
Dziękuję!!

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział II

W końcu zebrałam się i napisałam. Ech, szkoła trochę ogranicza :/ Mam nadzieję, że się spodoba. Rozdział wedle życzeń Was wszystkich o wieeele dłuższy ;) Życzę miłego czytania i liczę na komentarze z opiniami :)


II
         Przenikliwe szare oczy wpatrywały się w okno, po którym leniwie spływały krople wieczornego deszczu. Ciemnobrązowy, niemal czarny kosmyk wkradł się na gładkie czoło młodzieńca. Ten jednak, jakby tego nie zauważył. Stał na wprost tafli szkła. Za jego plecami tlił się ogień w dużym, pięknie zdobionym kominku. Jedynie to dawało światło. Reszta pomieszczenia tonęła w ciemnościach. Chłopak nieco zbliżył się do okna, jakby coś tam zobaczył. Po chwili, do jego uszu dobiegł ciepły, przepełniony troską głos.
            - Paniczu, walizka już spakowana. Radziłbym położyć się dziś wcześniej, aby jutro zdarzyć idealnie w porę. Bo wie panicz… Jak się spóźnimy…
            - Wiem, co wtedy, Aidanie. Za chwilę się położę. – spojrzał jeszcze raz za okno, po czym udał się za mężczyzną imieniem Aidan. Był to lokaj, który od zawsze sprawował opiekę nad chłopakiem. Jego brązowe oczy były wąskie, otoczone kilkoma zmarszczkami, usta zawsze ściągnięte i suche, dosyć często układały się w serdeczny uśmiech zazwyczaj kierowany do chłopaka. Głowa lekko pokryta siwymi włosami połyskiwała przy świetle złotych lamp. Jedwabna kamizelka podkreślała jego okrągły brzuch, nieco grube ręce, a spodnie zaprasowane w kancik ukazywały nad wyraz zgrabne nogi. Srebrny zegarek uczepiony kieszonki kamizelki wskazywał trzy minuty po północy.
            Szli jasno oświetlonymi korytarzami. Przy schodach Aidan zatrzymał się.
            - Dobranoc, paniczu.
            - Dobranoc.
            Chłopak wszedł na górę, gdzie mieścił się jego zawsze zadbany pokój. Leniwie położył się do łóżka. Zasnął szybko. Miał spokojny sen.

***

            Dziewczyna stała przed ścianą oddzielającą perony 9. i 10. na dworcu King’s Cross. Była sama, nie miała przy sobie nawet zwierzątka, jak inni uczniowie Hogwartu. Jej matka twierdziła, że są to zbędne do życia „rzeczy”. Wzięła lekki rozbieg i wjechała wózkiem w ścianę. Mogłoby się wydawać, że upadnie na ziemię, rozbije sobie głowę, a wózek się roztrzaska. Ona jednak przeniknęła przez ceglaną barierę gładko, zupełnie, jakby jej tam nie było.
            Jej oczy patrzyły teraz na dosyć dużą tabliczkę z napisem : Peron 9¾. W zasięgu wzroku wisiał wielki zegar. Za pięć jedenasta. Złapała swój wózek i ruszyła w stronę czerwonego pociągu. Express Hogwart. Lubiła to uczucie. Uczucie szczęścia i ulgi, gdy przekraczała próg maszyny.
            W środku, jak zawsze na chwilę przed odjazdem, panowało lekkie zamieszanie. Wszystkie dzieciaki biegały od przedziału do przedziału, krzyczały, a pierwszoroczni błądzili wśród nieznanych im osób z minami, co najmniej, przerażonymi. Cicho się zaśmiała, widząc małego chłopca, próbującego wciągnąć do pociągu swoją walizkę, która była od niego niemalże dwa razy większa. Wyciągnęła różdżkę, szepnęła Mobilarbus, a walizka chłopca znalazła się tuż przed jego nosem. Z twarzą pełną zdumienia i podziwu wdrapał się do pociągu. Spojrzał na dziewczynę. Akurat chowała różdżkę. Uśmiechnęła się do niego, i mówiąc „Nie ma za co” ruszyła w tylną część maszyny. Tam otworzyła pusty przedział, ustawiła walizkę i rozsiadła się na siedzeniach. Nie były zbyt wygodne. Ale i tak cieszyła się, że wyrwała się z domu na kolejne cztery miesiące. Usłyszała świst. Ruszamy – pomyślała. I dobrze.
            Gdy dworzec zniknął z jej pola widzenia ujrzała ten sam, zawsze zachwycający ją krajobraz. Mnóstwo zielonych drzew rozrastało się po licznych wzgórzach. Błękitne niebo gdzieniegdzie tylko przesłonięte bladymi chmurami promieniało od złotego słońca. Para z komina pociągu delikatnie nachodziła na szybę. Dziewczyna zaczęła myśleć o tym, że za rok nie będzie mogła już podziwiać tego widoku. Skończy szkołę. Pójdzie do pracy, zapewne tej, którą wybierze jej matka. I zacznie nudne życie, pełne dni, w których nic się nie zmienia. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie w szybkę drzwi.
            - Proszę – mruknęła.
            Drzwi przesunęły się i do przedziału wszedł bardzo przystojny młody chłopak. Miał gęste, lekko kręcone ciemnobrązowe włosy, szare oczy, pełne usta i bladą cerę. Policzki były nieco zapadnięte, ale nadawały mu uroku. Miał na sobie ciemne spodnie i białą koszulę. Wyglądał bardzo elegancko. W jej stylu, jak najbardziej.
- Mogę się przysiąść? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.
            - A tak, pewnie, oczywiście.
            Chłopak usiadł naprzeciwko Krukonki. Przez chwilę, która dłużyła się im obojgu patrzyli na siebie. W końcu dziewczyna się odezwała.
            - Nigdy nie widziałam cię w naszym Pokoju Wspólnym…
            - Bo ja nie jestem z twojego domu – uśmiechnął się słabo. – Jestem ze Slytherinu.
            Dziewczyna poczuła ukłucie w żołądku. Czuła do Ślizgonów odrazę. To zapewne przez jej matkę. I przez Lorda Voldemorta, który trzy lata temu zabił tak wiele osób. Podejrzewała go także o śmierć ojca. Kiedy tylko usłyszała nazwę Domu Węża wzbudzała się w niej nienawiść. Ale z tym chłopakiem było inaczej. Nie czuła złości, ale rozczarowanie. I ciekawość.
            - Jestem Thomas Eddril. – wyrwał ją z przemyśleń.
            - Phyllis Cassidy Aspen Rosiere, miło mi poznać. – wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on ujął ją tak delikatnie, jakby bał się, że za chwilę rozsypie się w jego uścisku.
            - Z tych Rosiere’ów? – zapytał. Przytaknęła.
            Nie lubiła poruszać tematu rodziny. Wolałaby porozmawiać o szkole, przyjaciołach, których nawiasem mówiąc nie miała,  o zainteresowaniach. Wszystko byleby nie rodzina.
            - Zdaje mi się, czy nie masz ochoty o tym mówić? – powiedział Thomas, jakby czytając jej w myślach.
            - Tak, wiesz moja rodzina nie jest jakaś znakomita. Prawdę mówiąc, mam tylko matkę.
            - Doceń to. – rzekł krótko i odwrócił wzrok.
            Nastała niezręczna chwila ciszy, którą każde z nich obawiało się przerwać. Phyllis również spojrzała przez okno. Nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Chciała jakoś nawiązać kontakt z tym chłopakiem. Nie dlatego, że był przystojny. No, może tez i dlatego. Ale przede wszystkim, był takim samym wyrzutkiem jak ona.
            - Wychowywałeś się bez rodziców, prawda? – spytała w końcu, delikatnym tonem.
            - Tak. –odparł.
- Sierociniec?
            - Nie. Wychowywał mnie lokaj. Chociaż – zastanowił się – nie pamiętam, kiedy ostatnio nazwałem go „lokajem”. Jest dla mnie  jak ojciec, który zostawił mnie i matkę.
            - Co się stało z twoją matką? – zapytała dziewczyna wyraźnie zaciekawiona smutną opowieścią.
            - Podobno ojciec ją zabił – zwiesił głowę. – Aidan opowiedział mi o tym, kiedy uznał, że zrozumiem. Aidan to lokaj – sprostował, widząc wyraz niezrozumienia na twarzy Phyllis.
            - To naprawdę straszne, ja… nie wiem co..
            - Nic nie mów. – przerwał jej. – Może porozmawiamy o czymś mniej tragicznym, hmm?
            - Pewnie – powiedziała weselszym tonem. – Na którym jesteś roku?
            - Na szóstym. Trochę żałuję, że niedługo to wszystko się skończy. Całkiem sympatyczna ta szkoła.
            - Ja chciałabym tu zostać na zawsze. – powiedziała i w tej samej chwili w jej oczach pojawił się błysk. Thomas to zauważył.
            - Co? –zapytał, jakby wiedząc, że za chwilę padnie jakieś trudne bądź ważne pytanie.
            - Brałeś udział w II Bitwie o Hogwart?
            - Nie… Chciałem, ale Aidan mi nie pozwolił. Teraz tak na to patrząc, jestem mu wdzięczny, że mnie nie puścił. Bał się o mnie. A ja miałem wtedy zaledwie 13 lat. Byłem za młody. Gdyby teraz to się zaczęło, oczywiście wziąłbym udział. Pewnie byłbym zerem w oczach wszystkich Ślizgonów. Ale przecież to tylko koledzy z Domu. Jeśli można tak nazwać tę bandę zakłamanych bachorów, nie mających swojego zdania. Dzieci popleczników Voldemorta…
            Phyllis Cassidy Aspen Rosiere spojrzała na niego z podziwem. Jeszcze nigdy nie rozmawiała ze Ślizgonem, który mówiłby  t a k i e  rzeczy na temat „swoich”. Za to, co właśnie powiedział, zarobił u niej milion punktów.
            - Też go nie znoszę. Nie znosiłam – poprawiła się, choć nie wiedziała czy słusznie. – Myślisz, że Harry Potter zniszczył go na zawsze? Że już nie wróci?
            - Ostatnio się nad tym zastanawiam… Dosyć często. – powiedział, bardziej do siebie.
            Za oknem zaczęło się ściemniać. Bladofioletowa poświata zachodzącego słońca rzucała miłe dla oczu cienie na wysokie drzewa. Niebo zaczęła przykrywać granatowa  płachta, pojawiły się pierwsze gwiazdy. Chmury rozeszły się, a słońce w końcu zniknęło za horyzontem. Na jego miejsce wzeszedł ogromny, świecący srebrnym blaskiem księżyc. Dziewczyna wstała i uchyliła okienko w przedziale. Wysunęła głowę przez otwór, nabierając świeżego, chłodnego powietrza w płuca. Znów mogła poczuć się wolna. Roześmiała się.

***
            Thomas uważał, że Phyllis ma bardzo ładny śmiech. Słuchał jak wydobywa się z jej pięknych różowych ust. Jej brązowe włosy powiewały na wietrze, oplatając ją niczym małe węże. Węże… Podziwiał ją za jej beztroskość. Znali się zaledwie kilka godzin, ale po odbytej rozmowie wydawało mi się, że znał ją od dziecka. Czuł, że byłaby dobrą przyjaciółką. Ale bał się odrzucenia, jak zawsze. Gdy każdy z kim nawiązał bliski kontakt dowiadywał się o jego tajemnicy, natychmiast uciekał. A on musiał na każdego z nich rzucać zaklęcie Obliviate. Nie lubił tego. Ale musiał. Inaczej nie mógłby żyć normalnie. Ale z nią jest inaczej. Miał poczucie, że ona by go zrozumiała. Że nawet byłaby zadowolona, że podzielił się z nią swym sekretem. Powie jej. Jeszcze nie teraz. Musi się przekonać, czy przypadkiem się nie myli.
            - Za chwilę wysiadamy. Prosimy o założenie szat. Pierwszoroczni niech ustawią się przy głównym wyjściu pociągu – przemówił jakiś głos.
             Dziewczyna wróciła do przedziału. Próbowała ciągnąc z półki walizkę, ale Thomas ją ubiegł. Wyjęła z niej szatę z godłem jej domu – Ravenclawu. On sam wdział szatę z herbem Domu Węża. Z herbem domu, którym gardził.
             Usłyszeli pisk. Lekko nimi zarzuciło. Pociąg stanął, a z zewnątrz dało się słyszeć głos gajowego, Hagrida : - Pirszoroczni, proszę za mną. Oboje uśmiechnęli się na jego słowa.
            Kiedy wychodzili z pociągu musieli rozejść się do swoich domów. Thomas zatrzymał się gwałtownie.
            - Nadal nie mam pojęcia jak się do ciebie zwracać. Masz trzy, bardzo ładne, wyrafinowane imiona. Są jednak zbyt długie.
            - Mów do mnie jak chcesz. Naprawdę, nigdy nie zastanawiałam się nad zdrobnieniami. – ledwo zauważalnie się zarumieniała. Ale on to widział.
            - Dobranoc, Phyls. Do zobaczenia w szkole. – powiedział Thomas i dołączył do grupy Slytherinu.
            Tej nocy oboje nie zmrużyli oka. Myśleli o sobie. „Phyls – to takie ładne zdrobnienie” myślała dziewczyna. Thomas zaś skarcił się, za wymyślenie tak prostego i niegodnego wspaniałej dziewczyny imienia.