piątek, 28 lutego 2014

Dziękuję!

Jesteście wielcy! Mam już ponad 3100 wyświetleń i to dzięki Wam. Chciałam serdecznie podziękować za to, że śledzicie moje wpisy i komentujecie, co daje mi motywację do dalszej pracy :)
Przepraszam Was jeszcze raz za ogromną przerwę między II a III rozdziałem. Będę starać się, w miarę możliwości dodawać kolejne rozdziały w mniejszych odstępach czasowych.
UWAGA: popsuła mi się myszka więc przez najbliższy tydzień nie spodziewajcie się nowego wpisu :(
Kocham Was!! ;*

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział III

Przepraszam!!! Wiem, możecie mnie znienawidzić! Nie pisałam od ponad miesiąca? chyba tak. Strasznie ubolewam nad tym, że nie mogliście czytać tego co próbowałam napisać... Wiele prób opublikowania tego rozdziału zakończyło się fiaskiem. Najpierw nie miałam Internetu, później popsuł mi się komputer, a kiedy już miałam jak pisać nie miałam weny! Mam wyrzuty sumienia. Ale teraz w końcu, po tylu dniach napisałam rozdział, który, mam nadzieję, zadowoli Was na tyle, abyście mi wybaczyli. Zapraszam do komentowania i dzielenia się ze mną swoimi skargami i opiniami na temat nowego rozdziału ;) Miłego czytania życzę.






III
            Jego głowa pękała od myśli. Nie wiedział czy to, co właśnie zobaczył jest prawdą czy to może tylko kolejny zły sen... Siedział na rozkopanym łóżku w swoim dormitorium. Za oknem jasno świecił Księżyc. Z jego gładkiego czoła spływała strużka potu. Thomas powoli wstał z łóżka i wszedł do Pokoju Wspólnego. W kamiennym kominku tlił się nikły już płomień jaskrawoczerwonego ognia. Usiadł za obitym aksamitem szmaragdowym fotelu. Był sam. Położył mokre plecy na oparciu. Nie chciał zasypiać. Obawiał się, że ponownie to ujrzy. Po kilku minutach zmęczenie zaczęło brać górę. Jego blade powieki przymykały się, zasłaniając szare oczy. Przez chwilę był spokojny. Jednak gdy zaczął zasypiać znów to ujrzał. W jego głowie zahuczało i usłyszał ten przenikliwy głos, który nękał go teraz co noc.
            -Witaj… - szepnął, a głowa młodzieńca niemalże wybuchła.
            Chciał krzyczeć, ale ostatnią cząstka trzeźwo myślącego umysłu stwierdził, że pobudziłby wszystkich, a wyjaśnienia okazałyby się bezcelowe. Wstał, próbując jakoś się otrząsnąć, jednak ból nie ustępował.
            - Widzę cię… - powtórzył głos, a Thomas bezwładnie opadł na fotel.

***
            Phyllis właśnie kończyła jeść zimną już owsiankę kiedy kilka dziewczyn z jej domu przechodziło obok i bardzo zawzięcie o czymś rozmawiało. Dziewczyna wytężyła słuch. Udało jej się pochwycić strzępki rozmowy.
            - Znaleźli go nieprzytomnego…
            - Mówią, że nie żyje…
            - Nie gadaj bzdur… Pewnie zemdlał…
            Dziewczyna zastanawiała się o kim mogą plotkować koleżanki. Z nieznanego jej powodu pomyślała o Thomasie. Poczuła lekki niepokój. Nie widziała go od czasu spotkania w pociągu. A przecież minął już tydzień. Pierwsze noce dziewczyny były nie przespane, bo myślała tylko o przystojnym i tajemniczym młodzieńcu.
            Czas na przemyślenia powoli dobiegał końca, bo właśnie wybiło południe i wedle planu za dziesięć minut miała transmutację z profesor McGonagall. Lubiła ten przedmiot. Jako jeden z niewielu. Od kiedy McGonagall została dyrektorem Hogwartu zajęcia te odbywały się rzadziej, czego dziewczyna bardzo żałowała.   Odeszła od stołu i wyszła powoli z Wielkiej Sali. Szła przez niemalże pusty korytarz. Gdzie są wszyscy? – pomyślała. Doszła do sali, w której zwykle odbywały się lekcje. Powoli otworzyła drzwi. W klasie siedziało już paru uczniów. Dziś zajęcia miały odbyć się ze Slytherinem. Usiadła w drugiej ławce, tam gdzie zwykle. Siedziała sama. Nie lubiła towarzystwa Krukonów. Wydawali się jej zbyt zarozumiali i wszechwiedzący. Fakt, że Ravenclaw cenił sobie inteligencję i umiejętność logicznego myślenia, ale bez przesad.
            Pierwsze pięć minut Phyllis spędziła na patrzeniu w okno. Drobne szkiełka składające się na niewielki witraż mieniły się od stłumionych przez chmury promieni słońca. Lato wkrótce dobiegnie końca... Niegdyś zielone liście opadną ciężko, układając się w kolorowy dywan. Błękitne dotychczas niebo przesłonią ciemne chmury, a na ziemię spadną krople zimnego deszczu. Dziewczyna nie przepadała za jesienią. Sama nie wiedziała dlaczego. Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć po dwunastej. - Coś jest nie tak, przecież McGonagall nigdy się nie spóźnia, a jeśli już, to przysyła kogoś na zastępstwo... -pomyślała Phyls. Bez zastanowienia wstała z ławki, nie zważając na pełne pogardy szepty rówieśników. Weszła na korytarz. Echo jakie roznosiło się po wnętrzu z każdym jej szybkim krokiem było niemalże nie do zniesienia. Nie lubiła chodzić po pustych zamkach. Przerażało ją to. Równie bardzo nie lubiła Filcha, a bardzo prawdopodobne było, że za każdym zakrętem może się pojawić razem z tą swoją nieznośną kotką – Panią Norris.
            Weszła po schodach na drugie piętro. Chciała sprawdzić, czy pani profesor jest u siebie. Jednak po kilku zakrętach usłyszała pospieszne kroki i nieco spanikowany głos.
- Ależ pani profesor... Zapewniam panią, że...
- Wiem Poppy, przed godziną jeszcze tam był. Mówiłaś to już trzy razy – to McGonagall.
- Naprawdę, nie wiem, jakim cudem stamtąd zniknął. - w głosie pani Pomfrey dało się wyczuć rozpacz. Jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Poppy już dobrze, uspokój się. - powiedziała spokojnie dyrektorka. - Znajdziemy go. Nie uciekł daleko, wiesz przecież, że na terenie Hogwartu nie można się teleportować.
- Może powinnyśmy zawiadomić pana Aidana? On jeden zna chłopca najlepiej. Wychował go, czyż nie?
- Oczywiście, jak najbardziej. Zlecam ci to zadanie Poppy. Pan Eddril musi się szybko znaleźć, inaczej, ludzie zaczną podejrzewać najgorsze rzeczy. - powiedziała nieco zniżonym tonem profesor McGonagall i Phyllis znów usłyszała zamaszyste kroki kobiety zmierzające w jej stronę.
            Dziewczyna ruszyła w drogę powrotną z obawą, że nauczycielka ją dogoni. Miała nadzieję, że tak się nie stanie. Mylną. Obie dosłownie na siebie wpadły. Dyrektorka wydała z siebie ciche jęknięcie, a Phyllis zrobiła tak przestraszoną minę, jakiej nigdy nie zagościła na jej bladej twarzy. Okulary McGonagall lekko się przekrzywiły. Kobieta odchrząknęła i surowym wzrokiem spojrzała na młodą dziewczynę
- Panno Rosiere, dlaczego nie jest pani w klasie?
- Widzi pani... Wyszłam, bo wszyscy niepokoili się, że nie będzie dziś lekcji. Nikomu jednak nie przyszło na myśl poszukać pani. Ja się zgłosiłam, bo wolę to od siedzenia w klasie i słuchania paplaniny głupich... - dziewczyna nagle przestała mówić. Chyba zauważyła, że pora przestać mówić na swoje „koleżanki” złe słowa.
- Rozumiem... a teraz, panno Rosiere, proszę mi wybaczyć, ale muszę panią tu zostawić. Byłabym wdzięczna gdybyś przekazała klasie, że lekcji dziś nie będzie. I jutro najprawdopodobniej też nie.
- Ale pani profesor...
- Ćsii... Powód, dla którego odwołuję zajęcia nie powinien cię interesować – powiedziała McGonagall i obróciła się na pięcie gotowa wznowić swój szybki krok i ruszyć do gabinetu.
- Wiem, że chodzi o Thomasa – szepnęła Phyls. Nauczycielka gwałtownie się zatrzymała.
- Dziecko... Nikomu ani słowa o tym, że zniknął, jasne? Nie wiemy co się dzieje... - przyznała profesor z posępną miną. - staramy się nie wzbudzać paniki.
- Nic nie powiem. - obiecała dziewczyna. - Nie mam nawet komu... - przyznała po cichu. - Jeśli mogę zapytać, to kiedy zniknął?
- Szczerze to nie wiadomo. Pani Pomfrey mówi, że jeszcze godzinę temu spał w łóżku kompletnie wyczerpany. A teraz go nie ma.
- Nie znam go dobrze, prawie wcale. Ale po pierwszym naszym spotkaniu wydał mi się osobą uczciwą. I dobrą. Nie wydaje mi się, żeby zrobił coś złego.
- Również nie bardzo znam tego chłopca. Jest w Slyherinie, więc koniecznością będzie porozmawiać z Horacym. - powiedziała kobieta i spojrzała wymownie na Phyllis. - Jeżeli uzyskam jakieś informację, szepnę ci coś na ten temat. Widzę, że ci na nim zależy. - i odeszła.
            Dziewczyna stała chwilę w miejscu. Czy naprawdę jej na nim zależy? Może i tak. Ale nie do  określenia wydaje się to po zaledwie jednym spotkaniu. Jednak bardzo przejęła się losem chłopaka. Była wdzięczna profesor McGonagall za to, że udzieliła jej nieco informacji. Usłyszała czyjeś kroki. - Chodźmy Pani Norris. Na pewno jakiś bachor się tu znajdzie. - to Filch.
            Ruszyła szybkim krokiem. Ale jej pantofle wydawały nad wyraz głośne dźwięki.  Zaraz, przecież jest metamorfomagiem, no jasne. W mgnieniu oka jej hałasujące nogi zmieniły się w kocie łapy, stąpające, mimo szybkiego kroku ciszej niżby się wydawało. Skręciła i zeszła po schodach. Przed samą klasą zmieniła swe nogi z powrotem w ludzkie. Otworzyła wrota w samą porę, bo zza szarej ściany wyłoniła się brzydka głowa woźnego i jego kotki.
-Nie ma dziś lekcji. - krzyknęła dziewczyna, starając się aby jej głos był głośniejszy niż szum w klasie. - Jutro też nie! - Nagle wszyscy zamilkli i spojrzeli na Krukonkę.
-Dlaczego? - zapytała Susan, dziewczyna ze Slytherinu.
-Nie wiem, nie powiedziano mi. Widziałam się właśnie z profesor McGonagall i oznajmiła, że nie mamy lekcji. Możecie sobie iść.
            Stado nastolatków zaczęło hałaśliwie wylewać się z komnaty. Phyllis spokojnie spakowała swoje rzeczy i ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego Kurkonów. Szła dosłownie chwilę. Stanęła przed dużymi, drewnianymi drzwiami bez klamki, z kołatką w kształcie orła. Czekała na zagadkę.  
            Miejsce, które powstało lata temu
            Przeznaczone dla człowieka, który nie sprzeciwił się złemu
            Wcześniej zamknięte lecz teraz stoi otworem
            Wnętrze tego skrywa coś, co niegdyś było potworem.
            Powiedzieć można, że drzwi nie da się ruszyć
            Lecz bardzo niewielu jest w stanie nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć.
            To czego szukasz teraz się tam znajduje,
            Pomyśl więc, nic cię nie zatrzymuje.
Głos zamilkł. Teraz pozostawił Phyllis czas do namysłu. – Wyjątkowo długa i trudna ta zagadka… - pomyślała dziewczyna. – Skrywa coś, co było potworem… Co było potworem? Dziewczyno myśl! Człowiek, który nie sprzeciwił się złemu… - usiadła nieco zrezygnowana przy drzwiach i zwiesiła głowę. Żadne rozwiązanie nie nasuwało jej się na myśl, kiedy przeanalizowała w myślach całą zagadkę jeszcze raz. – Bardzo niewielu jest w stanie nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć, no oczywiście! Chodzi tu o mowę węży! Miejsce, stworzone przez Salazara Slytherina, który nie był do końca dobry, niegdyś otworzył je Voldemort! Komnata Tajemnic, to jasne! – na twarzy dziewczyny zagościł dumny uśmiech. – Ale zaraz – mówi do siebie – to czego szukasz teraz się tam znajduje… O Boże. – jej smukłym ciałem wstrząsnął chłodny dreszcz.
            Bez słowa wbiegła do dormitorium, rzuciła torbę na swoje łóżko i wybiegła na pusty korytarz. Ruszyła prosto do łazienki dziewcząt. Kiedy już się tam znalazła, zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wejść do Komnaty. Nawet nie miała pojęcia skąd wiedziała, że wejście jest akurat tu.
            - Marto.. –szepnęła cicho – Marto, jesteś tutaj? – zapytała nieco głośniej.
            - Ipphyk hypip – dobiegło do jej uszu – Czego szukasz, dziewczyno? – spytał głos zza drzwi kabiny.
            - Chciałabym zadać ci pytanie. Ale… czy mogłabyś wyjść z kabiny? Nie lubię mówić do kogoś kogo nie widzę.
            - Och, pewnie – powiedziała lekko pretensjonalnym głosem i przeniknęła drzwiczki. – Spełniłam twój warunek. Teraz, jeśli mam ci odpowiedzieć na pytanie, powiedz jak masz na imię, bo nie lubię rozmawiać z osobami, których imienia nie znam – przedrzeźniała ją Marta.
            - Nazywam się Phyllis .
            - A więc pytaj.
            Phyls podeszła trochę bliżej do Marty. Usiadła na zimnej podłodze. Spojrzała za ducha dziewczyny w okularach. Wydała jej się bliska. Sama Phyllis zachowywała się tak jak ona. Tyle, że we własnym wnętrzu. W środku była słaba, zrozpaczona… Jedyne co nie łączyło jej z duchem to to, że nie była martwa.
            - Chciałabym wiedzieć jak otworzyć Komnatę Tajemnic.
            Na te słowa Marta wybuchła przeraźliwym płaczem. Chociaż łzy nie ciekły po jej policzkach, a oczy nie robiły się czerwone i zapuchnięte, Phyls dobrze wiedziała, że wspomnienie Komnaty wzbudza rozpacz w martwej dziewczynie.
            - Nie będę pytała dlaczego płaczesz. Chce tylko wiedzieć czy wiesz.
            - Wiem – Marta pociągnęła nosem – jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci moja smutną historię – powiedziała bardziej przyjaźnie.
            - Chętnie, ale nie dziś. Dość się spieszę. Proszę powiedz mi jak ja otworzyć. – w głosie Phyllis słychać było desperacje.
            -Wejście do tego, czego szukasz jest przy zlewie. Jednak, jak zakładam, nie znasz mowy węży…
            Krukonka dopiero teraz uświadomiła sobie, że zapomniała o najważniejszym szczególe zagadki. Mowa. Nie zaklęcie.
            - Ale – dodała Marta, chyba widząc zmartwioną minę dziewczyny – odkąd tu jestem otwierano ją cztery razy. Mogę ci pomóc.
            - Dziękuję. Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy.
             Marta posunęła do umywalki. Spoglądała na nią przez chwile, jakby próbowała sobie przypomnieć co powiedzieć, by wejście się ukazało. W końcu uchyliła usta, a z nich wydobył się ledwie słyszalny syk.
            - Saasyyszesaasy szeasess.
            Umywalka powoli zaczęła cofać się w podłogę, ukazując ciemną otchłań. Zawiało z niej zimnym, wilgotnym powietrzem z słabo wyczuwalną wonią zgnilizny. Phyllis wolnym, niezdecydowanym krokiem ruszyła w stronę dziury. Ujrzała tam strome schody prowadzące w dół. Delikatnie postawiła swą niewielka stopę na jednym ze stopni.
            - Uważaj na siebie. – usłyszała za sobą piskliwy głos Marty i uważnie patrząc na każdy krok sunęła w głąb ciemności.
            Wyciągnęła różdżkę z szaty i powiedziała Lumos. Na jej końcu pojawił się jasny, bladobłękitny blask, który oświetlił jej drogę. Teraz zobaczyła, że to, po czym stąpa to nie zwykłe schody. Były zrobione ze szkieletów nie tylko zwierzęcych, ale i ludzkich. Przerażenie jakie ją napawało narastało z każdym krokiem w głąb ciemności. Kiedy zeszła już ze schodów czekał ją niezbyt przyjemny zapach. A mianowicie smród rozkładającego się mięsa. Wolała nie myśleć skąd się tu wzięło. Szła niezbyt pewnym krokiem w stronę ogromnych okrągłych wrót , znajdujących się na końcu korytarza. Stanęła przed nimi i przez chwile przyglądała się ich niezwykle misternemu wykonaniu. W kole, na którym napisane było coś niezrozumiałego przeplatały się między sobą dwa ogromne węże. Wyglądały bardzo prawdziwie. Drzwi wydawały się zrobione ze stali, ale duża wilgoć i brak światła sprawiły, że nabrały ciemnozielonej barwy pleśni. Momentalnie przypomniała sobie syki Marty i powtórzyła je uważając, aby były jak najbardziej podobne. I wtedy usłyszała huk. Wrota zaczęły się otwierać. Ciężkie skrzydło odchyliło się z trudem od ściany i oczom dziewczyny ukazała się Komnata Tajemnic w pełnej okazałości.
            Na środku leżał ogromny szkielet potwora. Wnętrze tego skrywa coś, co niegdyś było potworem, no jasne, przecież nie żyje – pomyślała Phyllis. Szła w stronę szkieletu, za którym widniał wielki pomnik samej głowy mężczyzny z obszerną brodą i otwartymi ustami. Salazar Slytherin. Mijała wysokie kolumny oplecione licznymi wężami. Cała komnata oświetlona była wieloma pochodniami, które nadawały pomieszczeniu tajemniczy wygląd. Na zielonkawych płytach unosiła się nieznaczna ilość wody. W mgnieniu oka trzewiki Phyls przesiąkły, ale nie zważała na to. Komnata wywarła na niej wrażenie. Rozglądała się z zachwytem, zupełnie zapominając po co naprawdę tu przybyła. Przypomniała sobie dopiero wtedy, gdy zbliżyła się do pomnika. Tuz przy ustach Slytherina leżał młody chłopak. Był cały mokry i nieprzytomny. I na pewno był osobą, której szukała Phyllis. Na zimnej podłodze leżał Thomas Eddril.

             
 

wtorek, 4 lutego 2014

Kocham Was!

      Jesteście wielcy!! 
Dzięki Wam mam już ponad 2000 wyświetleń! Mnóstwo osób musiało to czytac. Ten fakt nadal mnie zadziwia.
Chciałam przeprosic, że od długiego czasu nie publikuję rozdziałów... Ale mam szkołę, a ostatnio było urwanie głowy. Mam nadzieję, że teraz będzie lżej i w najbliższy m czasie ujrzycie trzeci rozdział. jeszcze raz - kocham Was za to, że ze mną jesteście <3