III
Jego głowa
pękała od myśli. Nie wiedział czy to, co właśnie zobaczył jest prawdą czy to
może tylko kolejny zły sen... Siedział na rozkopanym łóżku w swoim dormitorium.
Za oknem jasno świecił Księżyc. Z jego gładkiego czoła spływała strużka potu.
Thomas powoli wstał z łóżka i wszedł do Pokoju Wspólnego. W kamiennym kominku tlił się nikły już płomień jaskrawoczerwonego
ognia. Usiadł za obitym aksamitem szmaragdowym fotelu. Był sam. Położył mokre
plecy na oparciu. Nie chciał zasypiać. Obawiał się, że ponownie to ujrzy. Po
kilku minutach zmęczenie zaczęło brać górę. Jego blade powieki przymykały się,
zasłaniając szare oczy. Przez chwilę był spokojny. Jednak gdy zaczął zasypiać
znów to ujrzał. W jego głowie zahuczało i usłyszał ten przenikliwy głos, który
nękał go teraz co noc.
-Witaj… -
szepnął, a głowa młodzieńca niemalże wybuchła.
Chciał
krzyczeć, ale ostatnią cząstka trzeźwo myślącego umysłu stwierdził, że
pobudziłby wszystkich, a wyjaśnienia okazałyby się bezcelowe. Wstał, próbując
jakoś się otrząsnąć, jednak ból nie ustępował.
- Widzę
cię… - powtórzył głos, a Thomas bezwładnie opadł na fotel.
***
Phyllis
właśnie kończyła jeść zimną już owsiankę kiedy kilka dziewczyn z jej domu
przechodziło obok i bardzo zawzięcie o czymś rozmawiało. Dziewczyna wytężyła
słuch. Udało jej się pochwycić strzępki rozmowy.
- Znaleźli
go nieprzytomnego…
- Mówią, że
nie żyje…
- Nie gadaj
bzdur… Pewnie zemdlał…
Dziewczyna
zastanawiała się o kim mogą plotkować koleżanki. Z nieznanego jej powodu
pomyślała o Thomasie. Poczuła lekki niepokój. Nie widziała go od czasu
spotkania w pociągu. A przecież minął już tydzień. Pierwsze noce dziewczyny
były nie przespane, bo myślała tylko o przystojnym i tajemniczym młodzieńcu.
Czas na
przemyślenia powoli dobiegał końca, bo właśnie wybiło południe i wedle planu za
dziesięć minut miała transmutację z profesor McGonagall. Lubiła ten przedmiot.
Jako jeden z niewielu. Od kiedy McGonagall została dyrektorem Hogwartu zajęcia
te odbywały się rzadziej, czego dziewczyna bardzo żałowała. Odeszła od stołu i wyszła powoli z Wielkiej
Sali. Szła przez niemalże pusty korytarz. Gdzie
są wszyscy? – pomyślała. Doszła do sali, w której zwykle odbywały się
lekcje. Powoli otworzyła drzwi. W klasie siedziało już paru uczniów. Dziś
zajęcia miały odbyć się ze Slytherinem. Usiadła w drugiej ławce, tam gdzie
zwykle. Siedziała sama. Nie lubiła towarzystwa Krukonów. Wydawali się jej zbyt
zarozumiali i wszechwiedzący. Fakt, że Ravenclaw cenił sobie inteligencję i umiejętność
logicznego myślenia, ale bez przesad.
Pierwsze
pięć minut Phyllis spędziła na patrzeniu w okno. Drobne szkiełka składające się
na niewielki witraż mieniły się od stłumionych przez chmury promieni słońca.
Lato wkrótce dobiegnie końca... Niegdyś zielone liście opadną ciężko, układając
się w kolorowy dywan. Błękitne dotychczas niebo przesłonią ciemne chmury, a na
ziemię spadną krople zimnego deszczu. Dziewczyna nie przepadała za jesienią.
Sama nie wiedziała dlaczego. Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia pięć po
dwunastej. - Coś jest nie tak, przecież McGonagall nigdy się nie spóźnia, a
jeśli już, to przysyła kogoś na zastępstwo... -pomyślała Phyls. Bez
zastanowienia wstała z ławki, nie zważając na pełne pogardy szepty rówieśników.
Weszła na korytarz. Echo jakie roznosiło się po wnętrzu z każdym jej szybkim
krokiem było niemalże nie do zniesienia. Nie lubiła chodzić po pustych zamkach.
Przerażało ją to. Równie bardzo nie lubiła Filcha, a bardzo prawdopodobne było,
że za każdym zakrętem może się pojawić razem z tą swoją nieznośną kotką – Panią
Norris.
Weszła po
schodach na drugie piętro. Chciała sprawdzić, czy pani profesor jest u siebie.
Jednak po kilku zakrętach usłyszała pospieszne kroki i nieco spanikowany głos.
- Ależ pani profesor... Zapewniam
panią, że...
- Wiem Poppy, przed godziną
jeszcze tam był. Mówiłaś to już trzy razy – to McGonagall.
- Naprawdę, nie wiem, jakim cudem
stamtąd zniknął. - w głosie pani Pomfrey dało się wyczuć rozpacz. Jakby zaraz
miała się rozpłakać.
- Poppy już dobrze, uspokój się.
- powiedziała spokojnie dyrektorka. - Znajdziemy go. Nie uciekł daleko, wiesz
przecież, że na terenie Hogwartu nie można się teleportować.
- Może powinnyśmy zawiadomić pana
Aidana? On jeden zna chłopca najlepiej. Wychował go, czyż nie?
- Oczywiście, jak najbardziej.
Zlecam ci to zadanie Poppy. Pan Eddril musi się szybko znaleźć, inaczej, ludzie
zaczną podejrzewać najgorsze rzeczy. - powiedziała nieco zniżonym tonem
profesor McGonagall i Phyllis znów usłyszała zamaszyste kroki kobiety
zmierzające w jej stronę.
Dziewczyna
ruszyła w drogę powrotną z obawą, że nauczycielka ją dogoni. Miała nadzieję, że
tak się nie stanie. Mylną. Obie dosłownie na siebie wpadły. Dyrektorka wydała z
siebie ciche jęknięcie, a Phyllis zrobiła tak przestraszoną minę, jakiej nigdy
nie zagościła na jej bladej twarzy. Okulary McGonagall lekko się przekrzywiły.
Kobieta odchrząknęła i surowym wzrokiem spojrzała na młodą dziewczynę
- Panno Rosiere, dlaczego nie
jest pani w klasie?
- Widzi pani... Wyszłam, bo
wszyscy niepokoili się, że nie będzie dziś lekcji. Nikomu jednak nie przyszło
na myśl poszukać pani. Ja się zgłosiłam, bo wolę to od siedzenia w klasie i
słuchania paplaniny głupich... - dziewczyna nagle przestała mówić. Chyba
zauważyła, że pora przestać mówić na swoje „koleżanki” złe słowa.
- Rozumiem... a teraz, panno
Rosiere, proszę mi wybaczyć, ale muszę panią tu zostawić. Byłabym wdzięczna
gdybyś przekazała klasie, że lekcji dziś nie będzie. I jutro najprawdopodobniej
też nie.
- Ale pani profesor...
- Ćsii... Powód, dla którego
odwołuję zajęcia nie powinien cię interesować – powiedziała McGonagall i
obróciła się na pięcie gotowa wznowić swój szybki krok i ruszyć do gabinetu.
- Wiem, że chodzi o Thomasa –
szepnęła Phyls. Nauczycielka gwałtownie się zatrzymała.
- Dziecko... Nikomu ani słowa o
tym, że zniknął, jasne? Nie wiemy co się dzieje... - przyznała profesor z
posępną miną. - staramy się nie wzbudzać paniki.
- Nic nie powiem. - obiecała
dziewczyna. - Nie mam nawet komu... - przyznała po cichu. - Jeśli mogę zapytać,
to kiedy zniknął?
- Szczerze to nie wiadomo. Pani
Pomfrey mówi, że jeszcze godzinę temu spał w łóżku kompletnie wyczerpany. A
teraz go nie ma.
- Nie znam go dobrze, prawie
wcale. Ale po pierwszym naszym spotkaniu wydał mi się osobą uczciwą. I dobrą.
Nie wydaje mi się, żeby zrobił coś złego.
- Również nie bardzo znam tego
chłopca. Jest w Slyherinie, więc koniecznością będzie porozmawiać z Horacym. -
powiedziała kobieta i spojrzała wymownie na Phyllis. - Jeżeli uzyskam jakieś
informację, szepnę ci coś na ten temat. Widzę, że ci na nim zależy. - i
odeszła.
Dziewczyna
stała chwilę w miejscu. Czy naprawdę jej na nim zależy? Może i tak. Ale nie
do określenia wydaje się to po zaledwie
jednym spotkaniu. Jednak bardzo przejęła się losem chłopaka. Była wdzięczna profesor
McGonagall za to, że udzieliła jej nieco informacji. Usłyszała czyjeś kroki. -
Chodźmy Pani Norris. Na pewno jakiś bachor się tu znajdzie. - to Filch.
Ruszyła
szybkim krokiem. Ale jej pantofle wydawały nad wyraz głośne dźwięki. Zaraz, przecież jest metamorfomagiem, no
jasne. W mgnieniu oka jej hałasujące nogi zmieniły się w kocie łapy, stąpające,
mimo szybkiego kroku ciszej niżby się wydawało. Skręciła i zeszła po schodach.
Przed samą klasą zmieniła swe nogi z powrotem w ludzkie. Otworzyła wrota w samą
porę, bo zza szarej ściany wyłoniła się brzydka głowa woźnego i jego kotki.
-Nie ma dziś lekcji. - krzyknęła dziewczyna, starając się
aby jej głos był głośniejszy niż szum w klasie. - Jutro też nie! - Nagle
wszyscy zamilkli i spojrzeli na Krukonkę.
-Dlaczego? - zapytała Susan, dziewczyna ze Slytherinu.
-Nie wiem, nie powiedziano mi. Widziałam się właśnie z
profesor McGonagall i oznajmiła, że nie mamy lekcji. Możecie sobie iść.
Stado
nastolatków zaczęło hałaśliwie wylewać się z komnaty. Phyllis spokojnie
spakowała swoje rzeczy i ruszyła w stronę Pokoju Wspólnego Kurkonów. Szła
dosłownie chwilę. Stanęła przed dużymi, drewnianymi drzwiami bez klamki, z
kołatką w kształcie orła. Czekała na zagadkę.
Miejsce,
które powstało lata temu
Przeznaczone dla człowieka, który nie
sprzeciwił się złemu
Wcześniej zamknięte lecz teraz stoi
otworem
Wnętrze tego skrywa coś, co niegdyś
było potworem.
Powiedzieć można, że drzwi nie da
się ruszyć
Lecz bardzo niewielu jest w stanie
nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć.
To czego szukasz teraz się tam
znajduje,
Pomyśl więc, nic cię nie zatrzymuje.
Głos zamilkł. Teraz pozostawił Phyllis czas do namysłu. –
Wyjątkowo długa i trudna ta zagadka… - pomyślała dziewczyna. – Skrywa coś, co
było potworem… Co było potworem? Dziewczyno myśl! Człowiek, który nie
sprzeciwił się złemu… - usiadła nieco zrezygnowana przy drzwiach i zwiesiła
głowę. Żadne rozwiązanie nie nasuwało jej się na myśl, kiedy przeanalizowała w
myślach całą zagadkę jeszcze raz. – Bardzo niewielu jest w stanie nie zaklęciem, lecz mową zamek skruszyć, no oczywiście! Chodzi tu o mowę węży! Miejsce,
stworzone przez Salazara Slytherina, który nie był do końca dobry, niegdyś
otworzył je Voldemort! Komnata Tajemnic, to jasne! – na twarzy dziewczyny
zagościł dumny uśmiech. – Ale zaraz – mówi do siebie – to czego szukasz teraz się tam znajduje… O Boże. – jej smukłym
ciałem wstrząsnął chłodny dreszcz.
Bez słowa
wbiegła do dormitorium, rzuciła torbę na swoje łóżko i wybiegła na pusty
korytarz. Ruszyła prosto do łazienki dziewcząt. Kiedy już się tam znalazła,
zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia jak wejść do Komnaty. Nawet nie miała
pojęcia skąd wiedziała, że wejście jest akurat tu.
- Marto.. –szepnęła
cicho – Marto, jesteś tutaj? – zapytała nieco głośniej.
- Ipphyk
hypip – dobiegło do jej uszu – Czego szukasz, dziewczyno? – spytał głos zza
drzwi kabiny.
-
Chciałabym zadać ci pytanie. Ale… czy mogłabyś wyjść z kabiny? Nie lubię mówić
do kogoś kogo nie widzę.
- Och,
pewnie – powiedziała lekko pretensjonalnym głosem i przeniknęła drzwiczki. –
Spełniłam twój warunek. Teraz, jeśli mam ci odpowiedzieć na pytanie, powiedz
jak masz na imię, bo nie lubię rozmawiać z osobami, których imienia nie znam – przedrzeźniała
ją Marta.
- Nazywam
się Phyllis .
- A więc
pytaj.
Phyls
podeszła trochę bliżej do Marty. Usiadła na zimnej podłodze. Spojrzała za ducha
dziewczyny w okularach. Wydała jej się bliska. Sama Phyllis zachowywała się tak
jak ona. Tyle, że we własnym wnętrzu. W środku była słaba, zrozpaczona… Jedyne
co nie łączyło jej z duchem to to, że nie była martwa.
-
Chciałabym wiedzieć jak otworzyć Komnatę Tajemnic.
Na te słowa
Marta wybuchła przeraźliwym płaczem. Chociaż łzy nie ciekły po jej policzkach,
a oczy nie robiły się czerwone i zapuchnięte, Phyls dobrze wiedziała, że
wspomnienie Komnaty wzbudza rozpacz w martwej dziewczynie.
- Nie będę
pytała dlaczego płaczesz. Chce tylko wiedzieć czy wiesz.
- Wiem –
Marta pociągnęła nosem – jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci moja smutną historię
– powiedziała bardziej przyjaźnie.
- Chętnie,
ale nie dziś. Dość się spieszę. Proszę powiedz mi jak ja otworzyć. – w głosie
Phyllis słychać było desperacje.
-Wejście do
tego, czego szukasz jest przy zlewie. Jednak, jak zakładam, nie znasz mowy węży…
Krukonka
dopiero teraz uświadomiła sobie, że zapomniała o najważniejszym szczególe
zagadki. Mowa. Nie zaklęcie.
- Ale –
dodała Marta, chyba widząc zmartwioną minę dziewczyny – odkąd tu jestem
otwierano ją cztery razy. Mogę ci pomóc.
- Dziękuję.
Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy.
Marta posunęła do umywalki. Spoglądała na nią
przez chwile, jakby próbowała sobie przypomnieć co powiedzieć, by wejście się
ukazało. W końcu uchyliła usta, a z nich wydobył się ledwie słyszalny syk.
-
Saasyyszesaasy szeasess.
Umywalka
powoli zaczęła cofać się w podłogę, ukazując ciemną otchłań. Zawiało z niej
zimnym, wilgotnym powietrzem z słabo wyczuwalną wonią zgnilizny. Phyllis
wolnym, niezdecydowanym krokiem ruszyła w stronę dziury. Ujrzała tam strome
schody prowadzące w dół. Delikatnie postawiła swą niewielka stopę na jednym ze
stopni.
- Uważaj na
siebie. – usłyszała za sobą piskliwy głos Marty i uważnie patrząc na każdy krok
sunęła w głąb ciemności.
Wyciągnęła
różdżkę z szaty i powiedziała Lumos. Na
jej końcu pojawił się jasny, bladobłękitny blask, który oświetlił jej drogę. Teraz
zobaczyła, że to, po czym stąpa to nie zwykłe schody. Były zrobione ze
szkieletów nie tylko zwierzęcych, ale i ludzkich. Przerażenie jakie ją napawało
narastało z każdym krokiem w głąb ciemności. Kiedy zeszła już ze schodów czekał
ją niezbyt przyjemny zapach. A mianowicie smród rozkładającego się mięsa. Wolała
nie myśleć skąd się tu wzięło. Szła niezbyt pewnym krokiem w stronę ogromnych
okrągłych wrót , znajdujących się na końcu korytarza. Stanęła przed nimi i
przez chwile przyglądała się ich niezwykle misternemu wykonaniu. W kole, na
którym napisane było coś niezrozumiałego przeplatały się między sobą dwa
ogromne węże. Wyglądały bardzo prawdziwie. Drzwi wydawały się zrobione ze
stali, ale duża wilgoć i brak światła sprawiły, że nabrały ciemnozielonej
barwy pleśni. Momentalnie przypomniała sobie syki Marty i powtórzyła je
uważając, aby były jak najbardziej podobne. I wtedy usłyszała huk. Wrota zaczęły
się otwierać. Ciężkie skrzydło odchyliło się z trudem od ściany i oczom
dziewczyny ukazała się Komnata Tajemnic w pełnej okazałości.
Na środku
leżał ogromny szkielet potwora. Wnętrze
tego skrywa coś, co niegdyś było potworem, no jasne, przecież nie żyje –
pomyślała Phyllis. Szła w stronę szkieletu, za którym widniał wielki pomnik
samej głowy mężczyzny z obszerną brodą i otwartymi ustami. Salazar Slytherin. Mijała
wysokie kolumny oplecione licznymi wężami. Cała komnata oświetlona była
wieloma pochodniami, które nadawały pomieszczeniu tajemniczy wygląd. Na
zielonkawych płytach unosiła się nieznaczna ilość wody. W mgnieniu oka trzewiki
Phyls przesiąkły, ale nie zważała na to. Komnata wywarła na niej wrażenie. Rozglądała
się z zachwytem, zupełnie zapominając po co naprawdę tu przybyła. Przypomniała
sobie dopiero wtedy, gdy zbliżyła się do pomnika. Tuz przy ustach Slytherina
leżał młody chłopak. Był cały mokry i nieprzytomny. I na pewno był osobą,
której szukała Phyllis. Na zimnej podłodze leżał Thomas Eddril.
Zajebiste :*
OdpowiedzUsuńPowiedz mi jak ty to robisz że to opowiadanie jest tak błędne?
OdpowiedzUsuńŚledzę twojego bloga od początku, aż w końcu założyłem konto ;) Bardzo przyjemnie się czyta, pomysł również jest dobry. Mogłabyś jednak dodać więcej elementów (chodzi mi o szczegółowość w opisach świata i ludzi) - to oczywiście tylko moje odczucia. Powodzenia w dalszym pisaniu :*
OdpowiedzUsuńA dziękuję :) Wiem, próbuje nad tym zapanowac. Staram się, ale jak widac z marnym skutkiem. Nie mam wielkiego doświadczenia, może dlatego.
UsuńDziękuję serdecznie za komentarz :)
btw, czy to mój blog skłonił Cię do założenia konta? jeśli tak to jestem zaszczycona ;>
W takim razie możesz czuć się zaszczycona ;p
UsuńKurde.. Rozdział jest zajebisty.*.* Chyba jak na razie ( moim zdaniem ) najlepszy. Życzę Ci dalszej weny i pozdrawiam. ;D
OdpowiedzUsuńDziękuję, Twoje też są świetne ;* również pozdrawiam
UsuńPrzeczytałam wszystkie rozdziały i stwierdzam, że masz talent. Zazwyczaj czytam Sevmione ale ten mnie tak zaciekawił, że codziennie czekam na nowy rozdział. Wszystkie jej przemyślenie są genialnie opisane, przydało by się trochę więcej opisu samych postaci ale ogólnie jest okey. Nie zmarnuj talentu i pisz dalej. :)
OdpowiedzUsuńPs. Mam nadzieje, że za niedługo będzie nowy rozdzial. :)
Bardzo miło mi się czyta komentarze takie jak Twój :) Dziękuję bardzo za pozytywną opinię, a co do opisów... jak wyżej napisałam - staram się umieszczac ich więcej :)
UsuńPrzepraszam, że tak rzadko coś dodaję, ale teraz były spore problemy :) Spodziewaj się nowego rozdziału, mam nadzieję, za kilka dni ;)
Rozdział dobry, chyba na razie najlepszy ;) Piszesz coraz lepiej i idzie ci świetnie! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Jest tylko kilka nieścisłości, które chciałabym wyjaśnić ;) (tylko, proszę, nie bierz sobie tych uwag za bardzo do serca, bo ja sama niezbyt dobrze się znam na pisaniu):
OdpowiedzUsuń1) jak to możliwe, że oni nie lubią (a Thomas nawet nim gardzi) swoich domów? Przecież tiara przydziału nie była głupia i myślę, że gdyby mieli czuć się nieszczęśliwi w tych domach, w których są, to przydzieliła by ich do innych. Przecież sama powiedziała, że "Nie myli się i nie waha, bo nikt nigdy jej nie oszukał".
2) czemu chłopak o charakterze takim jak Thomas (biorąc pod uwagę dotychczas ukazaną przez ciebie wrażliwość, uprzejmość, itd.) jest Ślizgonem?
3) transmutacja to bardzo ważny przedmiot, a oni są w klasie Owutemowej, więc jest jeszcze ważniejsza. jak to możliwe, że lekcje odbywały się rzadziej? Jeśli McGonagall po zostaniu dyrektorem nie miała czasu ich prowadzić, to nie powinna zatrudnić nowego nauczyciela tego przedmiotu? Przecież zarówno Snape jak i Dumbledore zrezygnowali z nauczania swoich przedmiotów po otrzymaniu tego stanowiska. Poza tym czy kiedykolwiek w Hogwarcie były zastępstwa?
4) McGonagall sprawia wrażenie, jakby nie przejęła się zaginięciem chorego chłopaka... Czy to możliwe? Przecież jest dyrektorką i jest odpowiedzialna za uczniów.
5) kilka nieścisłości związanych ze zdaniami (to tylko propozycje, więc nie przejmuj się nimi zbytnio :) ):
"(...)powiedziała McGonagall i obróciła się na pięcie gotowa wznowić swój szybki krok i ruszyć do gabinetu." - Nie lepiej byłoby np.powiedziała McGonagall, po czym obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego gabinetu.
"Phyllis zrobiła tak przestraszoną minę, jakiej nigdy nie zagościła na jej bladej twarzy." - To zrobiła ją, czy nie (jeśli już, to "tak przestraszoną minę, jaka jeszcze nigdy wcześniej...")
"Pierwsze noce dziewczyny były nie przespane, bo myślała tylko o przystojnym i tajemniczym młodzieńcu." - Noce były nieprzespane? Może np. nie mogła zasnąć, bo... (Mniej pięknie i poetycko, ale na pewno poprawnie ;) )
"On jeden zna chłopca najlepiej." - a ile osób może znać kogoś najlepiej?
Poza tym nie mam uwag. Piszesz zajmująco, chociaż niestety rozdziały są krótkie :( Moim zdaniem miejscami używasz zbyt wyrafinowanego, poetyckiego stylu i tam zwykle pojawiają się błędy. Poza tym jest super, bardzo podobają mi się niektóre opisy np. "Drobne szkiełka składające się na niewielki witraż mieniły się od stłumionych przez chmury promieni słońca." i przejścia z akcji do rozmyślań i odczuć Phyllis. Tylko tak dalej! Może tego nie widać, ale naprawdę podoba mi się twój blog (a zwłaszcza świetny, swobodny styl, jakim piszesz) Czekam na kolejne rozdziały :)
Nie zgodzę się z Tobą co do 1 punktu. Thomas nie lubi swojego domu (ma powody, nawet spore, poza tym nie każdy Ślizgon musi być wredny i bestialsko nastawiony do wszystkich), fakt, ale jak widać jest to dopiero początek.
OdpowiedzUsuńCo do Phyls, ona nie lubi nie domu a rówieśników.
W reszcie podpunktów też jest parę nie ścisłości, ale i tak dziękuję za szczerą krytykę. Takie uwagi przydają się w przyszłości.
Zostałaś nominowana do LBA! Więcej tutaj: http://wiecznepragnienie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńświetnie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://szufladka2.blogspot.com/