poniedziałek, 27 stycznia 2014

Dziękuję! ;3

   Kochani, chciałam Wam serdecznie podziękować, że jesteście ze mną i śledzicie moje wpisy. Mam już ponad 1200 wyświetleń i to tylko i wyłącznie dzięki Wam!
Ponadto Wasze komentarze bardzo mnie motywują i dają poczucie, że jednak nie pisze tak źle jak mi sie dotąd wydawało. Kocham Was! <3
Dziękuję!!

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział II

W końcu zebrałam się i napisałam. Ech, szkoła trochę ogranicza :/ Mam nadzieję, że się spodoba. Rozdział wedle życzeń Was wszystkich o wieeele dłuższy ;) Życzę miłego czytania i liczę na komentarze z opiniami :)


II
         Przenikliwe szare oczy wpatrywały się w okno, po którym leniwie spływały krople wieczornego deszczu. Ciemnobrązowy, niemal czarny kosmyk wkradł się na gładkie czoło młodzieńca. Ten jednak, jakby tego nie zauważył. Stał na wprost tafli szkła. Za jego plecami tlił się ogień w dużym, pięknie zdobionym kominku. Jedynie to dawało światło. Reszta pomieszczenia tonęła w ciemnościach. Chłopak nieco zbliżył się do okna, jakby coś tam zobaczył. Po chwili, do jego uszu dobiegł ciepły, przepełniony troską głos.
            - Paniczu, walizka już spakowana. Radziłbym położyć się dziś wcześniej, aby jutro zdarzyć idealnie w porę. Bo wie panicz… Jak się spóźnimy…
            - Wiem, co wtedy, Aidanie. Za chwilę się położę. – spojrzał jeszcze raz za okno, po czym udał się za mężczyzną imieniem Aidan. Był to lokaj, który od zawsze sprawował opiekę nad chłopakiem. Jego brązowe oczy były wąskie, otoczone kilkoma zmarszczkami, usta zawsze ściągnięte i suche, dosyć często układały się w serdeczny uśmiech zazwyczaj kierowany do chłopaka. Głowa lekko pokryta siwymi włosami połyskiwała przy świetle złotych lamp. Jedwabna kamizelka podkreślała jego okrągły brzuch, nieco grube ręce, a spodnie zaprasowane w kancik ukazywały nad wyraz zgrabne nogi. Srebrny zegarek uczepiony kieszonki kamizelki wskazywał trzy minuty po północy.
            Szli jasno oświetlonymi korytarzami. Przy schodach Aidan zatrzymał się.
            - Dobranoc, paniczu.
            - Dobranoc.
            Chłopak wszedł na górę, gdzie mieścił się jego zawsze zadbany pokój. Leniwie położył się do łóżka. Zasnął szybko. Miał spokojny sen.

***

            Dziewczyna stała przed ścianą oddzielającą perony 9. i 10. na dworcu King’s Cross. Była sama, nie miała przy sobie nawet zwierzątka, jak inni uczniowie Hogwartu. Jej matka twierdziła, że są to zbędne do życia „rzeczy”. Wzięła lekki rozbieg i wjechała wózkiem w ścianę. Mogłoby się wydawać, że upadnie na ziemię, rozbije sobie głowę, a wózek się roztrzaska. Ona jednak przeniknęła przez ceglaną barierę gładko, zupełnie, jakby jej tam nie było.
            Jej oczy patrzyły teraz na dosyć dużą tabliczkę z napisem : Peron 9¾. W zasięgu wzroku wisiał wielki zegar. Za pięć jedenasta. Złapała swój wózek i ruszyła w stronę czerwonego pociągu. Express Hogwart. Lubiła to uczucie. Uczucie szczęścia i ulgi, gdy przekraczała próg maszyny.
            W środku, jak zawsze na chwilę przed odjazdem, panowało lekkie zamieszanie. Wszystkie dzieciaki biegały od przedziału do przedziału, krzyczały, a pierwszoroczni błądzili wśród nieznanych im osób z minami, co najmniej, przerażonymi. Cicho się zaśmiała, widząc małego chłopca, próbującego wciągnąć do pociągu swoją walizkę, która była od niego niemalże dwa razy większa. Wyciągnęła różdżkę, szepnęła Mobilarbus, a walizka chłopca znalazła się tuż przed jego nosem. Z twarzą pełną zdumienia i podziwu wdrapał się do pociągu. Spojrzał na dziewczynę. Akurat chowała różdżkę. Uśmiechnęła się do niego, i mówiąc „Nie ma za co” ruszyła w tylną część maszyny. Tam otworzyła pusty przedział, ustawiła walizkę i rozsiadła się na siedzeniach. Nie były zbyt wygodne. Ale i tak cieszyła się, że wyrwała się z domu na kolejne cztery miesiące. Usłyszała świst. Ruszamy – pomyślała. I dobrze.
            Gdy dworzec zniknął z jej pola widzenia ujrzała ten sam, zawsze zachwycający ją krajobraz. Mnóstwo zielonych drzew rozrastało się po licznych wzgórzach. Błękitne niebo gdzieniegdzie tylko przesłonięte bladymi chmurami promieniało od złotego słońca. Para z komina pociągu delikatnie nachodziła na szybę. Dziewczyna zaczęła myśleć o tym, że za rok nie będzie mogła już podziwiać tego widoku. Skończy szkołę. Pójdzie do pracy, zapewne tej, którą wybierze jej matka. I zacznie nudne życie, pełne dni, w których nic się nie zmienia. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie w szybkę drzwi.
            - Proszę – mruknęła.
            Drzwi przesunęły się i do przedziału wszedł bardzo przystojny młody chłopak. Miał gęste, lekko kręcone ciemnobrązowe włosy, szare oczy, pełne usta i bladą cerę. Policzki były nieco zapadnięte, ale nadawały mu uroku. Miał na sobie ciemne spodnie i białą koszulę. Wyglądał bardzo elegancko. W jej stylu, jak najbardziej.
- Mogę się przysiąść? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.
            - A tak, pewnie, oczywiście.
            Chłopak usiadł naprzeciwko Krukonki. Przez chwilę, która dłużyła się im obojgu patrzyli na siebie. W końcu dziewczyna się odezwała.
            - Nigdy nie widziałam cię w naszym Pokoju Wspólnym…
            - Bo ja nie jestem z twojego domu – uśmiechnął się słabo. – Jestem ze Slytherinu.
            Dziewczyna poczuła ukłucie w żołądku. Czuła do Ślizgonów odrazę. To zapewne przez jej matkę. I przez Lorda Voldemorta, który trzy lata temu zabił tak wiele osób. Podejrzewała go także o śmierć ojca. Kiedy tylko usłyszała nazwę Domu Węża wzbudzała się w niej nienawiść. Ale z tym chłopakiem było inaczej. Nie czuła złości, ale rozczarowanie. I ciekawość.
            - Jestem Thomas Eddril. – wyrwał ją z przemyśleń.
            - Phyllis Cassidy Aspen Rosiere, miło mi poznać. – wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on ujął ją tak delikatnie, jakby bał się, że za chwilę rozsypie się w jego uścisku.
            - Z tych Rosiere’ów? – zapytał. Przytaknęła.
            Nie lubiła poruszać tematu rodziny. Wolałaby porozmawiać o szkole, przyjaciołach, których nawiasem mówiąc nie miała,  o zainteresowaniach. Wszystko byleby nie rodzina.
            - Zdaje mi się, czy nie masz ochoty o tym mówić? – powiedział Thomas, jakby czytając jej w myślach.
            - Tak, wiesz moja rodzina nie jest jakaś znakomita. Prawdę mówiąc, mam tylko matkę.
            - Doceń to. – rzekł krótko i odwrócił wzrok.
            Nastała niezręczna chwila ciszy, którą każde z nich obawiało się przerwać. Phyllis również spojrzała przez okno. Nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Chciała jakoś nawiązać kontakt z tym chłopakiem. Nie dlatego, że był przystojny. No, może tez i dlatego. Ale przede wszystkim, był takim samym wyrzutkiem jak ona.
            - Wychowywałeś się bez rodziców, prawda? – spytała w końcu, delikatnym tonem.
            - Tak. –odparł.
- Sierociniec?
            - Nie. Wychowywał mnie lokaj. Chociaż – zastanowił się – nie pamiętam, kiedy ostatnio nazwałem go „lokajem”. Jest dla mnie  jak ojciec, który zostawił mnie i matkę.
            - Co się stało z twoją matką? – zapytała dziewczyna wyraźnie zaciekawiona smutną opowieścią.
            - Podobno ojciec ją zabił – zwiesił głowę. – Aidan opowiedział mi o tym, kiedy uznał, że zrozumiem. Aidan to lokaj – sprostował, widząc wyraz niezrozumienia na twarzy Phyllis.
            - To naprawdę straszne, ja… nie wiem co..
            - Nic nie mów. – przerwał jej. – Może porozmawiamy o czymś mniej tragicznym, hmm?
            - Pewnie – powiedziała weselszym tonem. – Na którym jesteś roku?
            - Na szóstym. Trochę żałuję, że niedługo to wszystko się skończy. Całkiem sympatyczna ta szkoła.
            - Ja chciałabym tu zostać na zawsze. – powiedziała i w tej samej chwili w jej oczach pojawił się błysk. Thomas to zauważył.
            - Co? –zapytał, jakby wiedząc, że za chwilę padnie jakieś trudne bądź ważne pytanie.
            - Brałeś udział w II Bitwie o Hogwart?
            - Nie… Chciałem, ale Aidan mi nie pozwolił. Teraz tak na to patrząc, jestem mu wdzięczny, że mnie nie puścił. Bał się o mnie. A ja miałem wtedy zaledwie 13 lat. Byłem za młody. Gdyby teraz to się zaczęło, oczywiście wziąłbym udział. Pewnie byłbym zerem w oczach wszystkich Ślizgonów. Ale przecież to tylko koledzy z Domu. Jeśli można tak nazwać tę bandę zakłamanych bachorów, nie mających swojego zdania. Dzieci popleczników Voldemorta…
            Phyllis Cassidy Aspen Rosiere spojrzała na niego z podziwem. Jeszcze nigdy nie rozmawiała ze Ślizgonem, który mówiłby  t a k i e  rzeczy na temat „swoich”. Za to, co właśnie powiedział, zarobił u niej milion punktów.
            - Też go nie znoszę. Nie znosiłam – poprawiła się, choć nie wiedziała czy słusznie. – Myślisz, że Harry Potter zniszczył go na zawsze? Że już nie wróci?
            - Ostatnio się nad tym zastanawiam… Dosyć często. – powiedział, bardziej do siebie.
            Za oknem zaczęło się ściemniać. Bladofioletowa poświata zachodzącego słońca rzucała miłe dla oczu cienie na wysokie drzewa. Niebo zaczęła przykrywać granatowa  płachta, pojawiły się pierwsze gwiazdy. Chmury rozeszły się, a słońce w końcu zniknęło za horyzontem. Na jego miejsce wzeszedł ogromny, świecący srebrnym blaskiem księżyc. Dziewczyna wstała i uchyliła okienko w przedziale. Wysunęła głowę przez otwór, nabierając świeżego, chłodnego powietrza w płuca. Znów mogła poczuć się wolna. Roześmiała się.

***
            Thomas uważał, że Phyllis ma bardzo ładny śmiech. Słuchał jak wydobywa się z jej pięknych różowych ust. Jej brązowe włosy powiewały na wietrze, oplatając ją niczym małe węże. Węże… Podziwiał ją za jej beztroskość. Znali się zaledwie kilka godzin, ale po odbytej rozmowie wydawało mi się, że znał ją od dziecka. Czuł, że byłaby dobrą przyjaciółką. Ale bał się odrzucenia, jak zawsze. Gdy każdy z kim nawiązał bliski kontakt dowiadywał się o jego tajemnicy, natychmiast uciekał. A on musiał na każdego z nich rzucać zaklęcie Obliviate. Nie lubił tego. Ale musiał. Inaczej nie mógłby żyć normalnie. Ale z nią jest inaczej. Miał poczucie, że ona by go zrozumiała. Że nawet byłaby zadowolona, że podzielił się z nią swym sekretem. Powie jej. Jeszcze nie teraz. Musi się przekonać, czy przypadkiem się nie myli.
            - Za chwilę wysiadamy. Prosimy o założenie szat. Pierwszoroczni niech ustawią się przy głównym wyjściu pociągu – przemówił jakiś głos.
             Dziewczyna wróciła do przedziału. Próbowała ciągnąc z półki walizkę, ale Thomas ją ubiegł. Wyjęła z niej szatę z godłem jej domu – Ravenclawu. On sam wdział szatę z herbem Domu Węża. Z herbem domu, którym gardził.
             Usłyszeli pisk. Lekko nimi zarzuciło. Pociąg stanął, a z zewnątrz dało się słyszeć głos gajowego, Hagrida : - Pirszoroczni, proszę za mną. Oboje uśmiechnęli się na jego słowa.
            Kiedy wychodzili z pociągu musieli rozejść się do swoich domów. Thomas zatrzymał się gwałtownie.
            - Nadal nie mam pojęcia jak się do ciebie zwracać. Masz trzy, bardzo ładne, wyrafinowane imiona. Są jednak zbyt długie.
            - Mów do mnie jak chcesz. Naprawdę, nigdy nie zastanawiałam się nad zdrobnieniami. – ledwo zauważalnie się zarumieniała. Ale on to widział.
            - Dobranoc, Phyls. Do zobaczenia w szkole. – powiedział Thomas i dołączył do grupy Slytherinu.
            Tej nocy oboje nie zmrużyli oka. Myśleli o sobie. „Phyls – to takie ładne zdrobnienie” myślała dziewczyna. Thomas zaś skarcił się, za wymyślenie tak prostego i niegodnego wspaniałej dziewczyny imienia.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział I

To zaczynamy. Mam nadzieję, że moje opowiadania spodobają się Wam chociaż w niewielkim stopniu ;) Miłego czytania i... KOMENTUJCIE!

I
            Jasne promienie wschodzącego słońca oświetliły niewielki pokój. Światło przedzierające się przez firanki ukazywało maleńkie drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Na łóżku przy bogato zdobionej ścianie leżała dziewczyna. Spała. Jej długie brązowe włosy falami układały się na wymiętej poduszce. Jedwabna kołdra leżała na jasnej drewnianej podłodze, ukazując smukłą sylwetkę dziewczyny. Na niewielkiej szafce obok łóżka stał budzik. Nie miał wskazówek.
            Dziewczyna przekręciła się na plecy. Powoli uchyliła powieki, zza których wyłoniły się duże intensywnie zielone oczy. Zwlekła się z łóżka. Bardzo niechętnie. Pokierowała swoje nogi do drzwi. Wyszła na korytarz. Pusto. Odetchnęła z ulgą. Wróciła do pokoju i ubrała się w najzwyklejsze przetarte szorty, które wygrzebała z samego dna komody. Matka nie pozwalała jej nosić takich, jak to powiedziała „niestosownych szmat”. Z ręcznie zdobionego pudełka wyjęła parę brudnych czarnych trampek. Po cichu wyślizgnęła się przez okno. Szczęście, że wierzba była tak blisko. Inaczej byłaby uziemiona w domu przez całe wakacje.
            Skoczyła na idealnie skoszony trawnik. Wciągnęła poranne powietrze do płuc. Kochała tę świeżość. Przeciągnęła palcami po mokrej trawie. Czuła się wolna. Wiedziała, że nie potrwa to długo, bo matka zaraz wstanie. I znów będzie musiała wrócić do nudnego życia, jakiego uczyła ja matka. Jednak ona nigdy nie przyjęła jej zasad. Zawsze robiła jej na złość. Od czasu kiedy ojciec zmarł na ciężka chorobę zaczęła się buntować. Przynajmniej mówiono jej, że był chory. Ona podejrzewa nieco inne scenariusze.
            Położyła się. Zamknęła oczy i pozwoliła, aby pierwsze promienie ciepłego sierpniowego słońca otuliły jej bladą twarz. Mogłaby leżeć tak wiecznie. Musiała jednak uważać. W pewnym momencie jej uszy zaczęły się powiększać. Z ludzkich, stały się czymś na kształt uszu nietoperza. Od razu usłyszała łapanie za klamkę. Zerwała się i pobiegła w stronę wierzby. W mgnieniu oka wdrapała się na drzewo i wskoczyła do pokoju. Chwyciła swoja różdżkę i krzyknęła : - Accio! – i wskazała na stojąca w kącie skórzaną walizkę. Na jej biodrach spoczęła  spódnica w barwach Ravenclawu, zamiast nieco brudnego topu miała na sobie koszulę i krawat. Szybko stanęła przed lustrem.  I właśnie wtedy zapukała matka.
            -Proszę – powiedziała dziewczyna, spokojnym, nieco zziajanym głosem.
            Kobieta, która weszła do pokoju była dosyć wysoką, nieco wychudzoną kobietą o ostrych rysach i zimnych szarych oczach. Pod zadartym, krótkim nosem znajdowały się blade  usta ułożone w szyderczy uśmieszek. Jakby z pogarda spojrzała na córkę.
            - Co ty robisz? – zapytała podejrzliwym, chrypliwym głosem.
            - Przymierzam swój zeszłoroczny mundurek. – odpowiedziała dziewczyna. Miała nadzieję, że matka niczego się nie domyśli. – Ostatnio wydawało mi się, że może być za mały. Trochę mi się urosło od ostatniego roku. – uśmiechnęła się nieznacznie.
- Nie wygaduj bzdur. Wyglądasz dobrze – spojrzała na nią – choć nie ukrywam, że wolałabym cię widzieć w barwach Slytherinu.
            Kobieta przerejestrowała spokojnie minę córki. Ta jednak się nie ugięła.
            - Matko, wiesz przecież, że Domu się nie wybiera.  Rodziny też nie… - dodała nieco ciszej.
            - Dobrze. Przebierz się w sukienkę i zejdź na dół. Sillena przygotowała śniadanie.
            - Oczywiście matko, już schodzę.
Skierowała swój krok do szafy gdzie wisiały wyprasowane schludne i kosztowne suknie. Wybrała najprostszą. Szarą, za kolana z rękawkami do łokci, podkreślającą jej figurę.
            - A, i jeszcze jedno – powiedziała matka, wychodząc. – Uczesz porządnie włosy, bo masz okropnego kołtuna przy lewym uchu.
            Dziewczyna zdała sobie sprawę, że nie schowała do końca uszu nietoperza. Gdy zamknęły się drzwi podbiegła do lustra. – Że też tego nie zauważyłam! – skarciła się w myślach. Jej lewe ucho cofnęło się, znów będąc normalnym, ludzkim. Ubrała sukienkę, założyła lekkie trzewiki i zeszła na dół. Miała nadzieję, że matka niczego się nie domyśliła. Od lat to przed nią ukrywała. To pierwsza taka wpadka. Wie jakie ma zdanie na ich temat. Nie chciała doszczętnie strącić szacunku własnej matki. Dlatego postanowiła : matka nigdy nie dowie się, że jej córka jest metamorfomagiem



Jeśli coś Wam nie pasuje, piszcie. Z góry przepraszam za długość. Następne będą dłuższe. :)
Z dedykacją dla mej Sioostry Niki <3 Koocham ;*

czwartek, 16 stycznia 2014

Witam!
  Na początku wypadałoby się przedstawić... Mam na imię Gabriela ( nie znoszę tego imienia ) i niebawem skończę 14 lat... Eh, trochę dużo.
  Swoja przygodę z pisaniem zaczęłam wiele lat temu, lecz robiłam to tylko dla siebie. Od półtora roku dzielę się swoją pracą z innymi.
  Moja największa pasją są książki. Lubie wszystkie gatunki, zaczynając na horrorze, a kończąc na romansie. Jednak największą radość sprawia mi czytanie fantastyki <3 Czytałam w życiu wiele książek.       Niektóre były znakomite, inne mniej dobre. Ale żadna nie zniknęła z mojej głowy. Specjalne miejsce w moim sercu zajmuje troje wspaniałych autorów, którzy stworzyli coś pięknego; którzy nauczyli mnie wielu rzeczy; którzy sprawili, że wykształciłam swą wyobraźnie... Kocham ich.
*J. K. Rowling - "Harry Potter i..."
*J. R. R Tolkien - "Hobbit, czyli tam i z powrotem" oraz "Władca Pierścieni..."
*Rick Riordan - "Percy Jackson i bogowie olimpijscy..."
Ten blog będzie jednak w pełni poświęcony światu Harry'ego Pottera, światu, w którym wszystko jest możliwe.
  Odwołując się do treści książki i bohaterów. Wiele osób pyta mnie kto jest moim ulubionym bohaterem. Harry? Ron? Hermiona, Draco, Luna? A może Neville? Cóż, nigdy nie jestem w stanie odpowiedzieć... Nie mam serca faworyzować bohaterów, bo jest mi przykro, że inni są przeze mnie w jakiś sposób odrzucani. Są za to bohaterowie, których nie lubię. Jak np. Dolores Umbridge, różowa landryna :) albo James Potter, "złośliwy, arogancki..." Ale to tylko moje zdanie.
  Każdą śmierć bohatera przezywam godzinnym (lub dłuższym) płaczem. Zżywam się z postacią już po pierwszych kilku zdaniach z nią związanych.
  Wracając do bloga, chciałam powiedzieć, że jeśli coś nie będzie Wam pasowało, np. długość tekstu, sama treść... Piszcie. jestem otwarta na propozycje i uwagi. Hejterzy mnie nie obchodzą.
  Myślę, że na razie to wszystko :) Życzę miłego czytania... Postaram się informować Was na bieżąco o kolejnych wpisach.
        Pozdrawiam!!